piątek, 5 sierpnia 2011

Lekka zmiana profilu

Zmiana planów !!! Początkowo chciałam stworzyć nowego bloga, który miał łączyć w sobie zarówno zapiski o książkach jak i typowe blogowe, traktujące o codziennych sprawach, posty. Jednak po głębszym namyśle postanawiam pozostać na tym blogu, ale zmienić nieco jego charakter  i stworzyć coś na miarę notesu, w którym zapisuje się wszystko co przyjdzie człowiekowi do głowy, niezależnie czy ma to związek z książkami, kotami czy innymi szpargałami. Taka swoista przechowalnia ulotnych myśli i spostrzeżeń.Jeszcze nie wiadomo jakiego to nabierze kształtu, a znając mój brak systematyczności to przypuszczam, że ów kształt będzie dosyć nieregularny. To tyle gwoli wstępu. Teraz do rzeczy. Otóż niecierpliwie czekam na odbiór plastikowego dokumentu upoważniającego mnie do poruszania się pojazdem silnikowym po drogach publicznych. Uff, ale to brzmi ! Słowem chodzi o prawko, które zdobyłam w zeszłym tygodniu, w co do tej pory ciężko mi uwierzyć. Co więcej zdałam za drugim podejściem,a to napawa mnie zadowoleniem, ale i wątpliwościami czy nabyte umiejętności okażą się wystarczające do samodzielnej jazdy bez hamulca instruktora.Natomiast jeśli chodzi o książki to zaczytuję się w C. Lacberg i jej kryminalnej sadze.

piątek, 1 października 2010

Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet - Stieg Larsson

Po wydaniu trylogii Milenium, Stieg Larsson znalazł się w samym epicentrum medialnego "trzęsienia ziemi", które niewątpliwie wywołał. Od jakiegoś czas jego książki znajdują się - całkiem słusznie-na szczytach światowych list bestsellerów i nic na razie nie wskazuje, aby ten stan rzeczy miał ulec zmianie. I dobrze. Po przeczytaniu Mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet (cz.1) nabrałam chęci na pozostałe tytuły oraz inne powieści kryminalne.

Szczególnie zaś polubiłam redaktora Blomkvista - wydawcę miesięcznika "Millenium", który po przegranej sprawie o zniesławienie przyjmuje niespodziewane i nieco dziwne zlecenie rozwikłania przedawnionej już sprawy zniknięcia wnuczki wpływowego potentata przemysłowego Henrika Vangera. Pod pozorem napisana biografii swojego zleceniodawcy, Blomkvist przyjeżdża na wyspę Hedeby, gdzie rozpoczyna swoje prywatne śledztwo, które już niebawem zaowocuje nowymi szczegółami niezwykle istotnymi dla rozwiązania zagadki Harriet. Wraz z rozwojem wypadków, sprawa staje się jednak zbyt rozległa jak na jednego człowieka, a zdobycie niektórych informacji wymaga wsparcia doświadczonego, o ile nie najlepszego researchera, którym bez wątpienia jest Lisbeth Salander- ekscentryczna dziewczyna uważana za społecznie upośledzoną, ale nie mająca sobie równych w swoim fachu. Tworząc idealny duet dowiadują się znacznie więcej o rodzinie Vangerów niż sami by chcieli, co oczywiście ma znaczący wpływ na ich bezpieczeństwo. 

Książka rewelacyjna. Przemyślana, składająca się z wielu logicznie ze sobą powiązanych wątków fabuła sprawia wrażenie, że każdy szczegół ma swoje miejsce, co bardzo ułatwia czytelnikowi czytanie. Mimo, że podejmuje trudny temat, jakim jest -najogólniej mówiąc- przemoc wobec kobiet, powieści tej nie brakuje wątków polityczno-ekonomicznych, które jako tło stanowią mocne filary dla całej książki. Naprawdę warto przeczytać :)

 

niedziela, 26 września 2010

Woźna z wyższym wykształceniem (Ja, pani woźna - Ewa Ostrowska)

Nastała jesień, a wraz z nią - podobnie jak w Tv- nowy sezon recenzjowy. Mam nadzieję, że sezon ogórkowy na moim blogu został już zakończony nieodwołalnie i posty zaczną się pojawiać w regularnych odstępach czasowych. Kilka książek czeka cierpliwie na swoją kolej, a zacznę od tytułu, który przeczytałam błyskawicznie.
Ja, Pani woźna Ewy Ostrowskiej to książka na ciężkie czasy, kiedy każdy dzień stanowi zagadkę i przynosi różnego rodzaju,  nie zawsze jednak miłe, niespodzianki.
W przeciągu kilki dni życie Katarzyny Malickiej- redaktorki łódzkiego brukowca o iście zachęcającym tytule "Piękne Życie" zmienia się diametralnie. Traci pracę, a wraz z nią środki do życia, miłość i szacunek synka oraz męża, który znalazł miejsce u boku innej kobiety, co prawda nie młodszej i piękniejszej, ale z pewnością bogatszej. W takiej sytuacji trudno o optymizm, jednak początkowo Kasi go nie brakuje. Wytrwale poszukuje nowego zajęcia, ale wraz z narastającymi niepowodzeniami ten zapał topnieje razem z oszczędnościami zostawionymi na przysłowiową czarną godzinę. Zdesperowana Malicka gotowa jest na wszystko, nawet na podjęcie załatwionej podstępem posady w szkole podstawowej i bynajmniej nie w charakterze nauczyciela, ale ... woźnej. Jednak dopiero tam przekonuje się, że wyższe wykształcenie nie zawsze idzie w parze z kulturą osobistą, a już na pewno nie z empatią i wrażliwością. To właśnie w instytucji, która ma ma wychowywać do wartości Kasia doświadcza największego upokorzenia i zepchnięcia na margines szkolnej społeczności. Jednak nie wszystko przyjmuje czarne zabarwienie. Nawiązując przyjaźnie z pozostałymi "pracownikami administracji",  otwiera się na życie, z pokorą przyjmuje problemy dnia codziennego oraz nabiera przekonania, że są jeszcze na świecie ludzie, którzy potrafią bezinteresownie pomóc pomimo własnego niedostatku.
Książka bardzo budująca, krzewiąca nadzieję na lepsze jutro oraz wiarę w drugiego człowieka. Jedna z najlepszych polskich książek z kanonu tzw. literatury na obcasach bądź -jak kto woli -w spódnicy.  Naprawdę polecam. Ciekawa fabuła, postacie o różnych charakterach oraz ...element zaskoczenia , o którym pisać nie będę ;)

sobota, 28 sierpnia 2010

Dom na klifie - Monika Szwaja

Jakiś czas temu, chcąc kupić prezent dla babci, weszłam do księgarni i zaczęłam rozglądać się za jakąś ciekawą i zarazem lekką lekturką. Przejrzałam kilka pozycji i natrafiłam na Dom na klifie Moniki Szwaji. Pomimo, że nie przepadam za twórczością tej pani, ani tego typu literaturą, książkę przeczytałam z dużą przyjemnością. Historia nie jest może bardzo zaskakująca, a proza wyrafinowana, to jednak poruszany problem, jakim jest system opieki zastępczej w Polsce zachęca do podjęcia lektury. Główną bohaterką jest Zosia Czerwonka- skromna, zakompleksiona, a do tego niezbyt urodziwa, ale nadrabiająca wrażliwością i gorącym serduszkiem dziewczyna, która niemal cały swój czas poświęca wychowankom domu dziecka Magnolie, gdzie pracuje. Każdy jej dzień wypełniają setki problemów podopiecznych, którym musi stawić czoła oraz starcia z wyjątkowo złośliwą dyrektorką placówki-Aldoną. Mimo tych wszystkich niesprzyjających warunków Zosia marzy, aby dać swoim wychowankom namiastkę miłości i rodzinnego ciepła. Dlatego pewnego dnia w głowie dziewczyny rodzi się pomysł założenia rodzinnego domu dziecka, co jak się okazuje wcale nie jest takie proste. W dodatku coraz więcej miejsca w myślach i serduszku Zosi zajmuje nowo poznany mężczyzna Adam- dziennikarz lokalnego rynku medialnego. Czy pomoże zrealizować młodej wychowawczyni jej marzenia ? Zainteresowanym odpowiedzi udzieli książka, która jest swojego rodzaju promocją i zachętą do tworzenia rodzinnych form zastępczych dla dzieci, których biologiczni rodzice nie mogą lub nie chcą zapewnić  opieki oraz warunków do życia i rozwoju. Poza tym książka w trochę ironiczny czy czasem wręcz groteskowy sposób ukazuje, jaką drogę muszą przebyć kandydaci na zastępczych rodziców oraz jakim problemom stawić czoła, gdy już przebrną przez rekrutację i wkroczą w nowe życie, którego wyznacznikiem będą potrzeby, problemy i radości podopiecznych. Myślę, że warto tę książkę przeczytać i docenić za humor, lekką ironię oraz pełną ciepła postać Zosi, która postanowiła odmienić los chłopców z domu dziecka Magnolie oraz obdarzyć ich odrobiną rodzicielskiej miłości i namiastką normalnego życia.

Ps. Post już na blogu się pojawił, ale zanim nawiązałam kontakt z tyloma fajnymi książkowymi blogowiczami :) Pozdrawiam 

środa, 25 sierpnia 2010

Normalnie świat oszalał...wygrałam książkę :)

Nie wytrzymam ! Muszę się pochwalić! Wygrałam książkę na portalu granice.pl :) Normalnie nie mogę uwierzyć, że w końcu i do mnie się szczęście uśmiechnęło. Co prawda wygrałam już kilka różnych, czasem zupełnie niepotrzebnych, przedmiotów, ale nigdy na portalu literackim:) Oby nie było żadnych "turbulencji" przesyłkowych. O książce oczywiście napiszę parę słów, chociaż z pewnością będzie to dziwna recenzja zważywszy na fakt, iż ta publikacja to album :) Niemniej bardzo się cieszę, a mą radością dzielę się z Wami :)

poniedziałek, 16 sierpnia 2010

Antologia poezji polskiej XX wieku / oprac. Joanna Rodziewicz ; wstęp oprac. Hanna Zawiślak




Podczas ostatniej kąpieli zatopiłam (nie książkę;) się w meandrach polskiej poezji XX w., a konkretnie to w jej antologii. Nigdy bym nie podejrzewała, że mój kontakt z liryką będzie aż tak owocny, zwłaszcza że odsuwałam-zupełnie zresztą niesłusznie-  poezję na obrzeża moich czytelniczych zainteresowań. Zawsze wydawało mi się, że potrzeba jakiegoś szóstego zmysłu, szczególnej wrażliwości, aby czytać i co więcej rozumieć wiersze. Jednak, jak się okazuje, potrzeba nie zdolności, ale chęci, dzięki którym można wznieść się na literackie "wyżyny". Bo przecież sztuka ma to do siebie, że każdy interpretuje ją na swój sposób, dla każdego znaczy coś innego. I tak też podchodzę do poezji. Poeta tworzy, ja nadaję temu znacznie niezależnie od tego " co autor miał na myśli".  
Antologia poezji polskiej XX w. to pozycja przeznaczona dla uczniów szkół ponadgimnazjalnych, a przygotowana przez Joannę Rodziewicz, która dokonała wyboru wierszy oraz Hannę Zawiślak-autorkę rewelacyjnego wstępu pozwalającego na ogólne zapoznanie się z historią dwudziestowiecznej poezji polskiej. Jako, że jest to zbiór przeznaczony dla uczniów zawiera teksty najwybitniejszych polskich poetów począwszy od Leopolda Staffa, na Ewie Lipskiej kończąc. Na uwagę zasługuje również wcześniej wspomniany już wstęp, który przybliża sylwetki i twórczość poszczególnych poetów oraz ukazuje działalność grup poetyckich z Skamandrem i Awangardą na czele oraz skupionych wokół nich twórców. Nie będę oczywiście dokonywać tutaj analiz i interpretacji zawartych w tej antologii wierszy, bo kłóciłoby się to z tym, co napisałam wyżej, niemniej zachęcam do lektury i odkrywania przy pomocy liryki tego, co nam w duszy gra.

niedziela, 1 sierpnia 2010

Naznaczona okazała się kompletnym niewypałem. Nawet nie zamierzam czytać kolejnych części, bo już pierwsza skutecznie mnie zniechęciła infantylnością i okropnym stylem. Szkoda czasu i energii. Oddałam wszystkie tomy, niech teraz pomęczą się inni:) Jeżeli chodzi o sam pomysł to nie był do końca taki zły, za to wykonanie kiepskie. Doceniam jedynie, że historia, mimo tego, iż główne miejsce zajmują w niej wampiry, nie została "zerżnięta żywcem" z Zmierzchu. Ale do rzeczy... Pewnego pięknego dnia zwyczajna nastolatka Zoey Redbird zostaje naznaczona, a to oznacza, że musi opuścić swoich przyjaciół, szkołę oraz rodzinę, która dawno przestała być dla niej symbolem ciepła i miłości i udać się do Domu Nocy, gdzie zostanie wyszkolona na dorosłego wampira. Jednak zanim stanie się istotą nieśmiertelną musi zmierzyć się z wymaganiami, które stawia przed nią nowa placówka edukacyjna oraz znaleźć siły, dzięki którym pokona krążące wokół niej pokusy i siły zła.Czy da radę? Nie wiem, bo ja  nie dałam rady przeczytać. Od pierwszych stron lektura jest nieprzyjemna, a proza grubiańska, płytka, poprzeplatana lekkimi wulgaryzmami, które tak naprawdę dodają jej odrobinę uroku. Poza tym sam temat, mimo swojej popularności jest nudy, a fabuła to połączenie wcześniej wspomnianego już Zmierzchu i Harrego Pottera ( niczego Potterowi nie ujmując) Kompletnie się zawiodłam, a na pocieszenie zafundowałam sobie lekturę sagi rodziny Baxterów K.Kingsbury i zaczynam mieć wątpliwości czy był to dobry pomysł. Przeczytałam pierwszą część ( "recenzja" innym razem) po której mam mieszane uczucia.

Ps. Kolejny króciutki post, bo ostatnio moje chęci na pisanie chyba mnie opuściły ;(

wtorek, 27 lipca 2010

Cały ten Kutz - Aleksandra Klich

Są już pierwsze pozytywne skutki stażu w bibliotece. "Przechwyciłam" dosyć poczytną serię, rozpoczynającą się od tomu  Naznaczona:) Na chwilę obecną nie mam jeszcze nic do powiedzenia na jej temat, dlatego skupię się raczej na niepokornej biografii Kazimierza Kutza- reżysera, polityka, a ostatnio i literata. Piątej strony świata nie miałam jeszcze okazji przeczytać ( jak tylko dostanie się w moje łapki to na pewno to zrobię) natomiast biografia, napisana przez Aleksandrę Klich, wydała mi się naprawdę ciekawa. Od razu zaznaczam, że nie jest to typowa biografia, ale raczej zlepek wypowiedzi ludzi kultury i polityki na temat szeroko rozumianej działalności Kutza począwszy od tworzonych przez niego filmów i przedstawień, na osobistych poczynaniach kończąc. Reżyser nie pozostaje dłużny i również komentuje wypowiedziane na swój temat opinie. Całość wypełnia narracja porządkująca tę wymianę zdań. Muszę jednak zmartwić tych, którzy spodziewają się przyjemnego "podglądania" znanej osoby.Lektura wymaga skupienia, ale w zamian daje możliwość poszerzenia horyzontów zarówno w zakresie sztuki filmowej, jak i historycznych faktów. Ciekawa konstrukcja, wiele cytatów oraz odrobina "ślonskij gotki" (śląskie rozmowy:) Czytało się rewelacyjnie, mimo że pana Kutza kojarzyłam do tej pory głównie z Paciorkami jednego różańca i Solą ziemi czarnej - filmami typowo śląskimi, ukazującymi, że Śląsk to coś więcej niż tylko region. Polecam wszystkim chociaż ostrzegam, że nie jest to łatwa proza.

wtorek, 20 lipca 2010

:)

Pozwólcie, że tylko się do was uśmiechnę i powiem, że praca w bibliotece naprawdę mi się podoba, chociaż nie jest tak bezproblemowa, jak się niektórym wydaje. Zbieram siły na napisanie postu, bo narobiło się trochę zaległości. Póki co tylko się melduję, żebyście o mnie nie zapomniały:)

Ps. Koszatniczka już się zadomowiła. Jest naprawdę urocza i pocieszna :)

środa, 7 lipca 2010

Zamieszanie


Mam trochę zaległości względem tego bloga. Obiecałam sobie, że po każdej, ale to każdej książce pojawi się post. I co ? Jednak z drugiej strony czuję się usprawiedliwiona. Wiele się ostatnio działo. Po pierwsze ten staż. Na chwilę obecną jestem na finiszu wszelkich formalności i od poniedziałku zaczynam :) Już mam lekkiego stresa... ale co tam przecież idę do biblioteki, a nie do kopalni głębionej. Musiałam przejść trzydniowe szkolenie aktywizacyjne, lekarza medycyny pracy i wypisać oczywiście kilka "niezbędnych" papierków. Poza tym od kilku dni opiekuję się znalezioną w parku koszatniczką, którą ktoś wypuścił. Niestety ... wszystko wskazuje na to, że jednak wypuścił. Przykre, ale prawdziwe. Dziś byłyśmy u weterynarza podciąć pazurki i na ogólnych oględzinach :) I co najlepsze nic nie zapłaciłam za wizytę. Taka nagroda, jak to określiła pani doktor za dobre serce:) Koszatniczka wygląda ogólnie na zdrową, bo szaleje w klatce i poza nią, a ja czasem nie mogę za nią nadążyć:) Jednocześnie uspokajam, że cały czas czytam, tego sobie nie odpuściłam, więc pojawią się recenzje, ale kiedy... trudno stwierdzić.

niedziela, 27 czerwca 2010

A miało być tak pięknie ...

Niestety nie będzie mi dane sprawdzić się jako opiekun dzieci na koloniach. Niemniej dziękuję za trzymanie kciuków i słowa dopingu :) Może w przyszłym roku. Na chwilę obecną przygotowuję się do stażu w bibliotece, z którego bardzo się cieszę. Na razie wszystko jest na wstępnym etapie, ale mam nadzieję, że już wkrótce pobawię się w bibliotekarza:) Odpadły kolonie, opadł też trochę stres z nimi związany, dlatego myślę, że już niebawem wrócę z nowymi recenzjami:) A kolonie no cóż... szkoda, zwłaszcza, że większość rzeczy była już właściwie przygotowana, podobnie zresztą jak moje nastawienie. Życie czasem zaskakuje...

środa, 23 czerwca 2010

Już za parę dni, za dni parę ...

Wspomniany we wcześniejszych postach wyjazd na Mazury już niebawem stanie się faktem. Kolonie te zaprzątają moją głowę i mocno mnie absorbują, dlatego zmuszona jestem zrobić sobie małą przerwę w pisaniu
( chyba, że najdzie mnie niebywała wena i coś napiszę:). Póki co życzę Wam wspaniałej wakacyjnej pogody i trzymajcie za mnie kciuki, abym sprawdziła się jako wychowawca :)

wtorek, 15 czerwca 2010

Po lekturze Mariny stwierdziłam definitywnie, że klimat, który stwarza w swoich powieściach Carlos Ruiz Zafon chyba nie do końca mi odpowiada. Mrok, przygnębienie, wszechobecne uczucie osaczenia czy zbyt surrealistyczne tajemnice sprawiają, że z jednej strony ciekawa jestem kolejnych stron, ale z drugiej sama nie wiem czy chcę się dowiedzieć co zostało na nich napisane. 
Co można napisać o Marinie? Utrzymana w stylistyce grozy w pewnym stopniu nawiązuje do Cienia wiatru, natomiast skrywa w sobie zupełnie inne tajemnice. Nie ma tu cmentarzyska książek, ani dysput na ich temat, ale za to pełno absurdalnie niesamowitych historii, poruszających się kukieł i tajemniczych postaci. Głównym bohaterem jest piętnastoletni uczeń barcelońskiej szkoły z internatem Oscar Drai, który zafascynowany atmosferą secesyjnych pałacyków stale wśród nich spaceruje, chłonąc klimat otaczającej ich tajemniczości. To właśnie podczas takiej przechadzki poznaje Marinę-córkę właściciela jednego z nich, z którą niebawem złączy go wielka przyjaźń i tajemnica damy w czerni... 
Marina to trzymająca w napięciu ( chociaż nie brakuje momentów, kiedy akcja zwalnia, stając się wręcz nudną) opowieść, na kartach której przewija się wiele wątków i postaci, od przecudnej śpiewaczki operowej i jej opiekunów, poprzez malarza o słabym zdrowiu, na szalonym naukowcu kończąc. Każda postać w określony sposób związana jest z inną tworząc swoistą sieć, w którą wplecione zostały poszczególne historie i retrospekcje. Historia o życiu, śmierci i niedoskonałościach natury, których poprawiać człowiek nie powinien.
Czytając książkę, nie mogłam też oprzeć się wrażeniu, że ma w sobie coś z kiczu i przesady, a głównym bohaterom - Oscarowi i Marinie to chyba zabrakło instynktu samozachowawczego. Na chwilę obecną podziękuję  za Zafona, chociaż nie wykluczam, że jeszcze kiedyś po niego sięgnę.
Post nieco chaotyczny, ale za to odzwierciedlający stan mojego umysłu po przeczytaniu Mariny.

poniedziałek, 14 czerwca 2010

:)

Za niecałe dwa tygodnie wyjeżdżam z dziećmi na kolonie na Mazury. Jeżeli znacie jakieś książki z mazurskimi legendami lub bajkami to napiszcie autora i tytuł. Będę wdzięczna za każdy komentarz. 
Marinę przeczytałam, ale chwilowo nie mam zbyt wiele czasu na napisanie czegokolwiek na jej temat. Jak znajdę chwilkę to wszystko nadrobię :).

wtorek, 8 czerwca 2010

Kwiat Pustyni - Waris Dirie , Cathleen Miller

"Matka nadała mi imię cudu natury: "Waris" to nazwa pewnego szczególnego pustynnego kwiatu. Widuje się go na pustkowiach sprawiających wrażenie, że nic żywego nie jest w stanie tam przetrwać". Imię wyjątkowe, podobnie jak osoba, która je otrzymała. Silna, od najmłodszych lat nieco zbuntowana oraz gotowa na wszelkie poświęcenie, aby spełnić swoje marzenia. Pomimo, że kochała swoich najbliższych, a Somalia napawała ją dumą to jednak z wieloma obyczajami nie była w stanie się pogodzić. Uciekała. Pieszo przebyła setki kilometrów, spotykając po drodze różnych ludzi, nie zawsze mających dobre zamiary, aż w końcu i do niej szczęście się uśmiechnęło. Przybyła do Londynu, w którym życie wcale nie okazało się prostsze.
Waris, wychowana w tradycyjnej nomadzkiej rodzinie, przeżyła w dzieciństwie obrzezanie, które okaleczyło ją nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim duchowo, rzutując na jej całe przyszłe dorosłe życie. To był punkt zwrotny. Mimo, że miała wtedy zaledwie pięć lat, doskonale pamięta ból i cierpienie, które jej zadano. Dziś jako znana modelka działa w Fundacji Ludnościowej ONZ, walcząc o zaprzestanie tak niehumanitarnych praktyk.
Kwiat pustyni to nie tylko ciekawie napisana autobiografia, ukazująca kolejne etapy kariery i działalności Waris Dirie, ale także publikacja, która wręcz namacalnie ukazuje zderzenie dwóch skrajnie różnych kultur, podkreślając jednocześnie mocny kontrast pomiędzy bogatym, pełnym możliwości Zachodem, a ubogimi, pustynnymi terenami Afryki. Nade wszystko jednak stała się dramatycznym świadectwem przeżytych upokorzeń i krzywd oraz głosem sprzeciwu wobec okrutnych praktyk obrzezania kobiet w wielu afrykańskich krajach.
Książka bardzo przyjemna, momentami zabawna, ale nie pozbawiona dramatyzmu, budząca w czytelniku różnobarwne uczucia, od radości, poprzez podziw, aż po poczucie braku sprawiedliwości. Naprawdę warto przeczytać, zwłaszcza, że książkę "pochłania się" błyskawicznie.

"Wychowawszy się w Afryce, nie nabyłam poczucia historii, które wydaje się tak ważne w innych częściach świata. Aż do roku 1973 język somalijski nie miał pisemnej formy przekazu, więc nie uczyliśmy się ani czytać, ani pisać... "

"Tak jak reszta rodziny nie wiedziałam ile mam lat [...] Dziecko rodzące się w moim kraju miało niewielkie szanse, że dożyje roku, więc nie uważano, aby zapisywanie daty było istotne..."

sobota, 5 czerwca 2010

Imię Róży - Umberto Eco


"Gdybym miał napisać opowiadanie kryminalne, jego akcja rozgrywałaby się w średniowiecznym klasztorze, a sama książka miałaby co najmniej 500 stron". Taką odpowiedź otrzymała redaktorka pewnej gazety, która, chcąc stworzyć cykl kryminalnych opowiadań pióra najlepszych pisarzy, poprosiła U. Eca o napisanie jednego z nich.

Jakiś czas potem powstaje Imię Róży - jedna z najznakomitszych książek XX wieku. Przenikliwa, inteligentna ( bo jakby inaczej;), ale nade wszystko trzymająca w napięciu powieść prowadzi czytelnika do opactwa benedyktyńskiego w północnych Włoszech, do którego przybywa były inkwizytor- brat Wilhelm z Bascavilli wraz ze swoim uczniem Adso, aby wziąć udział w teologicznej dyspucie na temat ubóstwa Chrystusa, które to stało się kością niezgody między braćmi minorytami, a papieżem. Jednak w tym samym czasie na terenie opactwa dochodzi do tajemniczego morderstwa, które w opinii opata Abbona rzuca hańbiące światło na to święte miejsce. Znając przenikliwość, talent oraz bystrość umysłu Wilhelma, Abbon prosi swojego gościa o pomoc. W czasie śledztwa w tajemniczych okolicznościach, pozornie według schematu zawartego w Apokalipsie św. Jana, giną kolejni mnisi, a trop prowadzi do biblioteki, która skrywa wiele tajemnic...

Imię Róży to nie tylko świetna powieść kryminalna, ale także studium ludzkiej natury oraz szkic średniowiecznej, surowej obyczajowości klasztornej, która nierzadko staje się przyczyną perwersyjnych nadużyć. Wyłaniający się z kart powieści obraz czternastowiecznego Kościoła katolickiego ukazuje zakłamanie, chciwość oraz upadek obyczajów jego przedstawicieli oraz wyznawców. Płynnie wplecione w nurt akcji retrospekcje i barwne opowieści nie tylko uzupełniają całość, ale podają wiele przykładów potwierdzających przewrotną działalność papieża, biskupów, a nawet samych zakonników, dla których walka z herezją oraz dobra doczesne skutecznie przesłoniły to, co w religii najważniejsze- Boga. Książka, pomimo swojego piękna, nie jest łatwa w odbiorze. Zmuszając do "wytężenia szarych komórek", pozwala poznać pewne fakty historyczne oraz zatopić się w zagmatwanych dyskusjach teologiczno-filozoficznych, które z kolei odsyłają do innych źródeł wiedzy. Utwór bardzo wymagający i myślę, że dopiero ponowna lektura pozwoli w stu procentach zrozumieć przesłanie autora. Niemniej zachwyciła mnie wspaniała proza (którą zawdzięcza się również pracy Adama Szymanowskiego- tłumacza) oraz niebanalność konstrukcji oparta na liturgii godzin - modlitwie praktykowanej głównie wśród duchowieństwa oraz wspomnieniach starego już Adsa, który dokonuje w pewnym sensie rozrachunku tamtego okresu oraz interpretacji opisanych wydarzeń.

Książka rewelacyjna. Przemyślana fabuła, ciekawie skonstruowany wątek kryminalny, będący jednocześnie kanwą dla teologiczno-filozoficznych rozważań oraz wiele ciekawych postaci ukazujących wachlarz ludzkich słabości i wad. Pisząc tę powieść, Eco udowodnił, że nie można odmówić mu erudycji.


Kilka cytatów, abyście poczuli klimat powieści :)

Postawiłem sobie za cel opowiedzieć o tych odległych wydarzeniach całą prawdę, prawdy zaś nie da się podzielić. lśni własnym blaskiem i nie chce by pomniejszały ją wzgląd na nasze dobro i nasze zawstydzenie ...

I kiedy nie wiedziałem uciekać li czy zbliżyć się bardziej, a w głowie pulsowało mi, jakby trąby Jozuego rozbrzmiewały, by zburzyć mury Jerycha ... ( str. 247)

- Adso - rzekł Wilhelm- zauważyłeś, że rzeczy najciekawsze dzieją się tu nocą. Nocą się umiera, nocą krąży po skryptorium, nocą sprowadza się w obręb muru niewiasty... (str. 268)

- O z pewnością- rzekł Wilhlem- trzy zaś i cztery daje siede, liczbę wyjątkowo mistyczną. a trzy pomnożone przez cztery daje dwanaście jak liczba apostołów, dwanaście przez dwanaście daje sto czterdzieści cztery, to jej liczbę wybranych... (str. 442)

Gdyby tego rodzaju wydarzenie zaszło pierwszej nocy, zaraz pomyślałbym o zmarłych mnichach, lecz teraz najgorszego gotów byłem spodziewać się po mnichach żywych ... ( str.456).

środa, 2 czerwca 2010

Egzamin dojrzałości - Lois Lowry


Imię Róży w toku, tak więc na dzielenie się wrażeniami przyjdzie jeszcze czas. Natomiast dziś coś zupełnie z innej beczki, w żadnej mierze nie korespondujące z formą, klimatem czy nawet poziomem wyżej wymienionej książki. Przeglądałam ostatnio biblioteczny regał z publikacjami młodzieżowymi i znalazłam to ... Egzamin dojrzałości. Skusiła mnie prosta choć może odrobinkę pretensjonalna okładka i krótki opis zamieszczony na jej odwrocie, który brzmi : Natalie Armstrong ma wszystko, o czym dziewczyna może marzyć: urodę i inteligencję, kochającą, wyjątkową rodzinę i wspaniałego chłopaka. Ale czegoś jej brakuje, a mianowicie odpowiedzi na bardzo ważne pytanie: "Kim jest moja matka?" Aby znaleźć na nie odpowiedź, siedemnastoletnia Natalie wyrusza w podróż, która być może doprowadzi ją do odkrycia tożsamości jej biologicznej matki. A jeśli Natalie rzeczywiście ją odnajdzie? Co się stanie, gdy spotkają się twarzą w twarz? Czytając ten opis wydawało mi się, że fabuła jest bardzo banalna, a temat wielokrotnie już wykorzystywany. Jednak wzięłam, przeczytałam i ... odłożyłam. Lektura łatwa, przyjemna, a w połączeniu z dosyć dużą czcionką nie wymaga poświęcenia ogromnej ilości czasu. Niemniej za wiele nie wnosi. Natalie podjęła decyzję o próbie odnalezienia matki, jej adopcyjni rodzice niechętnie się na to zgodzili, wielokrotnie wyjeżdżała, aż w końcu znalazła swoją rodzicielkę i na tym tak naprawdę historia się kończy. Spodziewałam się, że samo spotkanie z matką zostanie przedstawione nieco szerzej i z większą pomysłowością, a tymczasem wątek ten został spłycony do granic możliwości. Również postacie wydają mi się mało naturalne, a zwłaszcza adopcyjna mama głównej bohaterki, której zachowania jawią mi się jako infantylne i czasem niezrozumiałe, których nie usprawiedliwia nawet fakt, iż jest artystką. Podsumowując, książkę można polecić dla zabicia czasu i podjęcia jakiejkolwiek lektury ( w przypadku osób, które w ogóle nie czytają) z dopiskiem, iż nie należy spodziewać się niczego sensacyjnego :). Trochę sobie pomarudziłam. Być może wynika to z mojego "zaawansowanego" wieku oraz faktu, że okres młodzieńczych fascynacji mam już za sobą.

Deszczowej pogodzie mówimy stanowcze NIE ! Motyle w tle to mój osobisty sprzeciw wobec panoszącego się wszędzie deszczu :) !!!!!!!!

środa, 26 maja 2010

Heban- Ryszard Kapuściński


Heban to książka, która wprowadziła mnie kilka lat temu w twórczość, nie żyjącego już niestety, Ryszarda Kapuścińskiego i zachęciła do lektury innych jego pozycji. Na początku swojej pracy, wydanej w 1998 roku jako zbiór niekoniecznie powiązanych ze sobą reportaży, Kapuściński zaznacza, że "... nie jest to więc książka o Afryce, lecz o kilku ludziach stamtąd, o spotkaniach z nimi, czasie wspólnie spędzonym. Ten kontynent jest zbyt duży, aby go opisać...". Słowa te podkreślają charakter podróżniczych poszukiwań, których celem jest dotarcie do człowieka Czarnego Lądu, jego patrzenia na świat i sposobu funkcjonowania w otaczającej rzeczywistości. Z kart reportażu wyłania się jednak obraz jakiegoś wycinka Afryki i nie jest to bynajmniej Afryka widziana przez pryzmat pięciogwiazdkowych hoteli i kolorowych folderów biur podróży oferujących niezapomniane safari, ale Afryka dzika, biedna, gdzie dla wielu łyżka ryżu to wciąż luksus, a konflikty zbrojne na stałe wpisały się w codzienne życie. Czytając ją z perspektywy "białego", który wielu Afrykańczykom jawi się jako człowiek bogaty, mogący pomóc wyrwać się z poniżającej biedy i niedostatku, łatwo zauważyć ogromne różnice i to różnice na poziomie cywilizacyjnym. Świetna książka, owoc wytężonej pracy i zainteresowań Kapuścińskiego, a także ryzyka jakie podjął, aby ukazać światu problemy współczesnej Afryki. Warto przeczytać, gdyż jest to jedna z tych książek, które z pewnością czytelnika nie znudzą, a zachęcą do zgłębienia twórczości autora.

Post ten stanowi to, co we mnie zostało z przeczytanego wiele lat temu Hebanu :)

środa, 19 maja 2010

Pani Bovary - Gustave Flaubert

Pani Bovary to literatura odważna, rewolucyjna jak na czasy, w których tworzył Gustave Flaubert- francuski pisarz urodzony w 1821 w Rouen. Wydania w 1857 roku powieść wstrząsnęła francuskimi czytelnikami oraz wywołała niemałe oburzenie wśród środowisk stojących na straży moralności i dobrych obyczajów.
Po śmierci żony Helojzy, Karol Bovary czuje się przygnębiony, ale jednocześnie wolny. Chcąc zwalczyć poczucie osamotnienia, staje się częstym gościem domu pana Rouault, gdzie poznaje jego córkę Emmę, którą niebawem prosi o rękę po czym zostaje przyjęty zarówno przez samą dziewczyną, jak i jej ojca. Po hucznym weselu życie wraca do normy, a wraz z nim topnieje uczucie Emmy wobec Karola. Młoda pani Bovary zdaje sobie sprawę, że nie darzy mało atrakcyjnego małżonka miłością, ani nawet sympatią, wobec czego, bez wyrzutów sumienia, zaczyna snuć fantazje o idealnej, romantycznej miłości i spędzeniu życia u boku znacznie ciekawszego i nietuzinkowego mężczyzny, a czytając tkliwe romanse jeszcze bardziej utwierdza się w przekonaniu, że jej małżeństwo to fatalna pomyłka. Jednocześnie, chcąc upodobnić się do bohaterów czytanych powieści oraz francuskiej arystokracji, z którą ma styczność na balu u
markiza d'Andervilliers, Emma staje się bardzo rozrzutna, "inwestując w siebie" ciężko zarobione pieniądze Karola, który zwodzony jej kłamstwami i zmyślonymi historiami daje spokój dociekaniom. Nie trudno się domyślić, że historia kończy się dla Emmy bardzo tragicznie.
Książka bardzo dobra, jak większość pozytywistycznych powieści, piętnująca rozrzutność, życie ponad stan oraz niewierność małżeńską i wszelkie oszustwo. Ukazuje, że połączenie tych wszystkich postępków nie może wyjść winowajcy na dobre. Ponadto płynna, wartka narracja połączona z wyrażeniami, które dawno wyszły już z użycia oraz barwnymi opisami rzeczywistości dodają powieści realizmu Bardzo chętnie sięgam po tego typu powieści, zarówno angielskie, francuskie, jak i polskie. Kto następny? Może Stendhal

poniedziałek, 10 maja 2010

Mazurska saga Małgorzaty Kalicińskiej




Mazurska trylogia Małgorzaty Kalicińskiej zyskała ogromną popularność wśród polskich czytelników. Co jednak jest podstawą tak ogromnego sukcesu? Piękne mazurskie krajobrazy, magia przyrody czy może ciepła rodzinna atmosfera domu nad tytułowym rozlewiskiem? Czytając poszczególne części, a przyznać muszę, że lektura była bardzo relaksująca i wciągająca, miałam wrażenie, że wszystkie wyżej wymienione elementy miały wpływ na wysoką poczytność książek, ale stanowiły tylko tło dla znacznie ciekawszych postaci i trochę mniej absorbującej fabuły.
Pierwszą książką, wydaną w w 2006 roku jest
Dom nad rozlewiskiem,
do którego wprowadza się Małgosia- główna bohaterka, która na skutek niespodziewanej utraty pracy w prestiżowej agencji reklamy i coraz chłodniejszych relacji z mężem, postanawia odbudować, dawno przekreślone przez wszystkich, relacje ze swoją matką Basią. Porzuca wygodne warszawskie życie i przenosi się na mazurską wieś, gdzie dosyć szybko wtapia się w lokalną społeczność oraz układa stosunki ze swoją "nową" mamą oraz opóźnioną w rozwoju i nieufną ciotką Kaśką. Otoczona pięknymi krajobrazami, klimatem swojskiego domu i sympatią okolicznych mieszkańców, Gosia postanawia przenieść swoje życie i zostać, ku radości Basi, mieszkanką chaty nad rozlewiskiem. Czy uda się Basi i Gosi odnaleźć wspólny język i wyjaśnić dlaczego Gosia została przez mamę odrzucona? Tak, ale następnej części pt.
Powroty nad rozlewiskiem, w której czytelnik zapoznaje się z dziejami domu, okolicznościami, w jakich rodzina Małgorzaty w nim zamieszkała oraz wczytuje się w historię samej Basi, ukazującej przyczyny jej nieobecności w życiu córki. Książka, moim zdaniem, znacznie ciekawsza, bardziej absorbująca i realna z wieloma retrospekcjami i oddzielnymi opowieściami. Niestety trzecia część Miłość nad rozlewiskiem trochę mnie rozczarowała, a ocenić ją mogę tylko używając określenia "nawet fajna". Postać Gosi zeszła w niej na drugi plan, a jej miejsce zajęła Paula -przyjaciółka Marysi ( córki Małgorzaty). Miłość... to już inna opowieść ukazująca życie z perspektywy wspomnianej Pauli i jej sposobu patrzenia na świat. Znacznie bardziej przewidywalna i trochę banalna. Myślę, że warto sięgnąć po całą trylogię, zwłaszcza, że poszczególne jej części wzajemnie z siebie wynikają, więc czytanie ich bez zachowania kolejności sprawiałoby wrażenie wyrwania z kontekstu i ogólnego bałaganu. Niemniej polecam, chociażby ze względu na silne kobiece postacie z Małgorzatą, Basią, Paulą i sklepikarką Elwirą na czele oraz rodzinną atmosferę tytułowego domu.