piątek, 1 października 2010

Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet - Stieg Larsson

Po wydaniu trylogii Milenium, Stieg Larsson znalazł się w samym epicentrum medialnego "trzęsienia ziemi", które niewątpliwie wywołał. Od jakiegoś czas jego książki znajdują się - całkiem słusznie-na szczytach światowych list bestsellerów i nic na razie nie wskazuje, aby ten stan rzeczy miał ulec zmianie. I dobrze. Po przeczytaniu Mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet (cz.1) nabrałam chęci na pozostałe tytuły oraz inne powieści kryminalne.

Szczególnie zaś polubiłam redaktora Blomkvista - wydawcę miesięcznika "Millenium", który po przegranej sprawie o zniesławienie przyjmuje niespodziewane i nieco dziwne zlecenie rozwikłania przedawnionej już sprawy zniknięcia wnuczki wpływowego potentata przemysłowego Henrika Vangera. Pod pozorem napisana biografii swojego zleceniodawcy, Blomkvist przyjeżdża na wyspę Hedeby, gdzie rozpoczyna swoje prywatne śledztwo, które już niebawem zaowocuje nowymi szczegółami niezwykle istotnymi dla rozwiązania zagadki Harriet. Wraz z rozwojem wypadków, sprawa staje się jednak zbyt rozległa jak na jednego człowieka, a zdobycie niektórych informacji wymaga wsparcia doświadczonego, o ile nie najlepszego researchera, którym bez wątpienia jest Lisbeth Salander- ekscentryczna dziewczyna uważana za społecznie upośledzoną, ale nie mająca sobie równych w swoim fachu. Tworząc idealny duet dowiadują się znacznie więcej o rodzinie Vangerów niż sami by chcieli, co oczywiście ma znaczący wpływ na ich bezpieczeństwo. 

Książka rewelacyjna. Przemyślana, składająca się z wielu logicznie ze sobą powiązanych wątków fabuła sprawia wrażenie, że każdy szczegół ma swoje miejsce, co bardzo ułatwia czytelnikowi czytanie. Mimo, że podejmuje trudny temat, jakim jest -najogólniej mówiąc- przemoc wobec kobiet, powieści tej nie brakuje wątków polityczno-ekonomicznych, które jako tło stanowią mocne filary dla całej książki. Naprawdę warto przeczytać :)

 

niedziela, 26 września 2010

Woźna z wyższym wykształceniem (Ja, pani woźna - Ewa Ostrowska)

Nastała jesień, a wraz z nią - podobnie jak w Tv- nowy sezon recenzjowy. Mam nadzieję, że sezon ogórkowy na moim blogu został już zakończony nieodwołalnie i posty zaczną się pojawiać w regularnych odstępach czasowych. Kilka książek czeka cierpliwie na swoją kolej, a zacznę od tytułu, który przeczytałam błyskawicznie.
Ja, Pani woźna Ewy Ostrowskiej to książka na ciężkie czasy, kiedy każdy dzień stanowi zagadkę i przynosi różnego rodzaju,  nie zawsze jednak miłe, niespodzianki.
W przeciągu kilki dni życie Katarzyny Malickiej- redaktorki łódzkiego brukowca o iście zachęcającym tytule "Piękne Życie" zmienia się diametralnie. Traci pracę, a wraz z nią środki do życia, miłość i szacunek synka oraz męża, który znalazł miejsce u boku innej kobiety, co prawda nie młodszej i piękniejszej, ale z pewnością bogatszej. W takiej sytuacji trudno o optymizm, jednak początkowo Kasi go nie brakuje. Wytrwale poszukuje nowego zajęcia, ale wraz z narastającymi niepowodzeniami ten zapał topnieje razem z oszczędnościami zostawionymi na przysłowiową czarną godzinę. Zdesperowana Malicka gotowa jest na wszystko, nawet na podjęcie załatwionej podstępem posady w szkole podstawowej i bynajmniej nie w charakterze nauczyciela, ale ... woźnej. Jednak dopiero tam przekonuje się, że wyższe wykształcenie nie zawsze idzie w parze z kulturą osobistą, a już na pewno nie z empatią i wrażliwością. To właśnie w instytucji, która ma ma wychowywać do wartości Kasia doświadcza największego upokorzenia i zepchnięcia na margines szkolnej społeczności. Jednak nie wszystko przyjmuje czarne zabarwienie. Nawiązując przyjaźnie z pozostałymi "pracownikami administracji",  otwiera się na życie, z pokorą przyjmuje problemy dnia codziennego oraz nabiera przekonania, że są jeszcze na świecie ludzie, którzy potrafią bezinteresownie pomóc pomimo własnego niedostatku.
Książka bardzo budująca, krzewiąca nadzieję na lepsze jutro oraz wiarę w drugiego człowieka. Jedna z najlepszych polskich książek z kanonu tzw. literatury na obcasach bądź -jak kto woli -w spódnicy.  Naprawdę polecam. Ciekawa fabuła, postacie o różnych charakterach oraz ...element zaskoczenia , o którym pisać nie będę ;)

sobota, 28 sierpnia 2010

Dom na klifie - Monika Szwaja

Jakiś czas temu, chcąc kupić prezent dla babci, weszłam do księgarni i zaczęłam rozglądać się za jakąś ciekawą i zarazem lekką lekturką. Przejrzałam kilka pozycji i natrafiłam na Dom na klifie Moniki Szwaji. Pomimo, że nie przepadam za twórczością tej pani, ani tego typu literaturą, książkę przeczytałam z dużą przyjemnością. Historia nie jest może bardzo zaskakująca, a proza wyrafinowana, to jednak poruszany problem, jakim jest system opieki zastępczej w Polsce zachęca do podjęcia lektury. Główną bohaterką jest Zosia Czerwonka- skromna, zakompleksiona, a do tego niezbyt urodziwa, ale nadrabiająca wrażliwością i gorącym serduszkiem dziewczyna, która niemal cały swój czas poświęca wychowankom domu dziecka Magnolie, gdzie pracuje. Każdy jej dzień wypełniają setki problemów podopiecznych, którym musi stawić czoła oraz starcia z wyjątkowo złośliwą dyrektorką placówki-Aldoną. Mimo tych wszystkich niesprzyjających warunków Zosia marzy, aby dać swoim wychowankom namiastkę miłości i rodzinnego ciepła. Dlatego pewnego dnia w głowie dziewczyny rodzi się pomysł założenia rodzinnego domu dziecka, co jak się okazuje wcale nie jest takie proste. W dodatku coraz więcej miejsca w myślach i serduszku Zosi zajmuje nowo poznany mężczyzna Adam- dziennikarz lokalnego rynku medialnego. Czy pomoże zrealizować młodej wychowawczyni jej marzenia ? Zainteresowanym odpowiedzi udzieli książka, która jest swojego rodzaju promocją i zachętą do tworzenia rodzinnych form zastępczych dla dzieci, których biologiczni rodzice nie mogą lub nie chcą zapewnić  opieki oraz warunków do życia i rozwoju. Poza tym książka w trochę ironiczny czy czasem wręcz groteskowy sposób ukazuje, jaką drogę muszą przebyć kandydaci na zastępczych rodziców oraz jakim problemom stawić czoła, gdy już przebrną przez rekrutację i wkroczą w nowe życie, którego wyznacznikiem będą potrzeby, problemy i radości podopiecznych. Myślę, że warto tę książkę przeczytać i docenić za humor, lekką ironię oraz pełną ciepła postać Zosi, która postanowiła odmienić los chłopców z domu dziecka Magnolie oraz obdarzyć ich odrobiną rodzicielskiej miłości i namiastką normalnego życia.

Ps. Post już na blogu się pojawił, ale zanim nawiązałam kontakt z tyloma fajnymi książkowymi blogowiczami :) Pozdrawiam 

środa, 25 sierpnia 2010

Normalnie świat oszalał...wygrałam książkę :)

Nie wytrzymam ! Muszę się pochwalić! Wygrałam książkę na portalu granice.pl :) Normalnie nie mogę uwierzyć, że w końcu i do mnie się szczęście uśmiechnęło. Co prawda wygrałam już kilka różnych, czasem zupełnie niepotrzebnych, przedmiotów, ale nigdy na portalu literackim:) Oby nie było żadnych "turbulencji" przesyłkowych. O książce oczywiście napiszę parę słów, chociaż z pewnością będzie to dziwna recenzja zważywszy na fakt, iż ta publikacja to album :) Niemniej bardzo się cieszę, a mą radością dzielę się z Wami :)

poniedziałek, 16 sierpnia 2010

Antologia poezji polskiej XX wieku / oprac. Joanna Rodziewicz ; wstęp oprac. Hanna Zawiślak




Podczas ostatniej kąpieli zatopiłam (nie książkę;) się w meandrach polskiej poezji XX w., a konkretnie to w jej antologii. Nigdy bym nie podejrzewała, że mój kontakt z liryką będzie aż tak owocny, zwłaszcza że odsuwałam-zupełnie zresztą niesłusznie-  poezję na obrzeża moich czytelniczych zainteresowań. Zawsze wydawało mi się, że potrzeba jakiegoś szóstego zmysłu, szczególnej wrażliwości, aby czytać i co więcej rozumieć wiersze. Jednak, jak się okazuje, potrzeba nie zdolności, ale chęci, dzięki którym można wznieść się na literackie "wyżyny". Bo przecież sztuka ma to do siebie, że każdy interpretuje ją na swój sposób, dla każdego znaczy coś innego. I tak też podchodzę do poezji. Poeta tworzy, ja nadaję temu znacznie niezależnie od tego " co autor miał na myśli".  
Antologia poezji polskiej XX w. to pozycja przeznaczona dla uczniów szkół ponadgimnazjalnych, a przygotowana przez Joannę Rodziewicz, która dokonała wyboru wierszy oraz Hannę Zawiślak-autorkę rewelacyjnego wstępu pozwalającego na ogólne zapoznanie się z historią dwudziestowiecznej poezji polskiej. Jako, że jest to zbiór przeznaczony dla uczniów zawiera teksty najwybitniejszych polskich poetów począwszy od Leopolda Staffa, na Ewie Lipskiej kończąc. Na uwagę zasługuje również wcześniej wspomniany już wstęp, który przybliża sylwetki i twórczość poszczególnych poetów oraz ukazuje działalność grup poetyckich z Skamandrem i Awangardą na czele oraz skupionych wokół nich twórców. Nie będę oczywiście dokonywać tutaj analiz i interpretacji zawartych w tej antologii wierszy, bo kłóciłoby się to z tym, co napisałam wyżej, niemniej zachęcam do lektury i odkrywania przy pomocy liryki tego, co nam w duszy gra.

niedziela, 1 sierpnia 2010

Naznaczona okazała się kompletnym niewypałem. Nawet nie zamierzam czytać kolejnych części, bo już pierwsza skutecznie mnie zniechęciła infantylnością i okropnym stylem. Szkoda czasu i energii. Oddałam wszystkie tomy, niech teraz pomęczą się inni:) Jeżeli chodzi o sam pomysł to nie był do końca taki zły, za to wykonanie kiepskie. Doceniam jedynie, że historia, mimo tego, iż główne miejsce zajmują w niej wampiry, nie została "zerżnięta żywcem" z Zmierzchu. Ale do rzeczy... Pewnego pięknego dnia zwyczajna nastolatka Zoey Redbird zostaje naznaczona, a to oznacza, że musi opuścić swoich przyjaciół, szkołę oraz rodzinę, która dawno przestała być dla niej symbolem ciepła i miłości i udać się do Domu Nocy, gdzie zostanie wyszkolona na dorosłego wampira. Jednak zanim stanie się istotą nieśmiertelną musi zmierzyć się z wymaganiami, które stawia przed nią nowa placówka edukacyjna oraz znaleźć siły, dzięki którym pokona krążące wokół niej pokusy i siły zła.Czy da radę? Nie wiem, bo ja  nie dałam rady przeczytać. Od pierwszych stron lektura jest nieprzyjemna, a proza grubiańska, płytka, poprzeplatana lekkimi wulgaryzmami, które tak naprawdę dodają jej odrobinę uroku. Poza tym sam temat, mimo swojej popularności jest nudy, a fabuła to połączenie wcześniej wspomnianego już Zmierzchu i Harrego Pottera ( niczego Potterowi nie ujmując) Kompletnie się zawiodłam, a na pocieszenie zafundowałam sobie lekturę sagi rodziny Baxterów K.Kingsbury i zaczynam mieć wątpliwości czy był to dobry pomysł. Przeczytałam pierwszą część ( "recenzja" innym razem) po której mam mieszane uczucia.

Ps. Kolejny króciutki post, bo ostatnio moje chęci na pisanie chyba mnie opuściły ;(

wtorek, 27 lipca 2010

Cały ten Kutz - Aleksandra Klich

Są już pierwsze pozytywne skutki stażu w bibliotece. "Przechwyciłam" dosyć poczytną serię, rozpoczynającą się od tomu  Naznaczona:) Na chwilę obecną nie mam jeszcze nic do powiedzenia na jej temat, dlatego skupię się raczej na niepokornej biografii Kazimierza Kutza- reżysera, polityka, a ostatnio i literata. Piątej strony świata nie miałam jeszcze okazji przeczytać ( jak tylko dostanie się w moje łapki to na pewno to zrobię) natomiast biografia, napisana przez Aleksandrę Klich, wydała mi się naprawdę ciekawa. Od razu zaznaczam, że nie jest to typowa biografia, ale raczej zlepek wypowiedzi ludzi kultury i polityki na temat szeroko rozumianej działalności Kutza począwszy od tworzonych przez niego filmów i przedstawień, na osobistych poczynaniach kończąc. Reżyser nie pozostaje dłużny i również komentuje wypowiedziane na swój temat opinie. Całość wypełnia narracja porządkująca tę wymianę zdań. Muszę jednak zmartwić tych, którzy spodziewają się przyjemnego "podglądania" znanej osoby.Lektura wymaga skupienia, ale w zamian daje możliwość poszerzenia horyzontów zarówno w zakresie sztuki filmowej, jak i historycznych faktów. Ciekawa konstrukcja, wiele cytatów oraz odrobina "ślonskij gotki" (śląskie rozmowy:) Czytało się rewelacyjnie, mimo że pana Kutza kojarzyłam do tej pory głównie z Paciorkami jednego różańca i Solą ziemi czarnej - filmami typowo śląskimi, ukazującymi, że Śląsk to coś więcej niż tylko region. Polecam wszystkim chociaż ostrzegam, że nie jest to łatwa proza.

wtorek, 20 lipca 2010

:)

Pozwólcie, że tylko się do was uśmiechnę i powiem, że praca w bibliotece naprawdę mi się podoba, chociaż nie jest tak bezproblemowa, jak się niektórym wydaje. Zbieram siły na napisanie postu, bo narobiło się trochę zaległości. Póki co tylko się melduję, żebyście o mnie nie zapomniały:)

Ps. Koszatniczka już się zadomowiła. Jest naprawdę urocza i pocieszna :)

środa, 7 lipca 2010

Zamieszanie


Mam trochę zaległości względem tego bloga. Obiecałam sobie, że po każdej, ale to każdej książce pojawi się post. I co ? Jednak z drugiej strony czuję się usprawiedliwiona. Wiele się ostatnio działo. Po pierwsze ten staż. Na chwilę obecną jestem na finiszu wszelkich formalności i od poniedziałku zaczynam :) Już mam lekkiego stresa... ale co tam przecież idę do biblioteki, a nie do kopalni głębionej. Musiałam przejść trzydniowe szkolenie aktywizacyjne, lekarza medycyny pracy i wypisać oczywiście kilka "niezbędnych" papierków. Poza tym od kilku dni opiekuję się znalezioną w parku koszatniczką, którą ktoś wypuścił. Niestety ... wszystko wskazuje na to, że jednak wypuścił. Przykre, ale prawdziwe. Dziś byłyśmy u weterynarza podciąć pazurki i na ogólnych oględzinach :) I co najlepsze nic nie zapłaciłam za wizytę. Taka nagroda, jak to określiła pani doktor za dobre serce:) Koszatniczka wygląda ogólnie na zdrową, bo szaleje w klatce i poza nią, a ja czasem nie mogę za nią nadążyć:) Jednocześnie uspokajam, że cały czas czytam, tego sobie nie odpuściłam, więc pojawią się recenzje, ale kiedy... trudno stwierdzić.

niedziela, 27 czerwca 2010

A miało być tak pięknie ...

Niestety nie będzie mi dane sprawdzić się jako opiekun dzieci na koloniach. Niemniej dziękuję za trzymanie kciuków i słowa dopingu :) Może w przyszłym roku. Na chwilę obecną przygotowuję się do stażu w bibliotece, z którego bardzo się cieszę. Na razie wszystko jest na wstępnym etapie, ale mam nadzieję, że już wkrótce pobawię się w bibliotekarza:) Odpadły kolonie, opadł też trochę stres z nimi związany, dlatego myślę, że już niebawem wrócę z nowymi recenzjami:) A kolonie no cóż... szkoda, zwłaszcza, że większość rzeczy była już właściwie przygotowana, podobnie zresztą jak moje nastawienie. Życie czasem zaskakuje...

środa, 23 czerwca 2010

Już za parę dni, za dni parę ...

Wspomniany we wcześniejszych postach wyjazd na Mazury już niebawem stanie się faktem. Kolonie te zaprzątają moją głowę i mocno mnie absorbują, dlatego zmuszona jestem zrobić sobie małą przerwę w pisaniu
( chyba, że najdzie mnie niebywała wena i coś napiszę:). Póki co życzę Wam wspaniałej wakacyjnej pogody i trzymajcie za mnie kciuki, abym sprawdziła się jako wychowawca :)

wtorek, 15 czerwca 2010

Po lekturze Mariny stwierdziłam definitywnie, że klimat, który stwarza w swoich powieściach Carlos Ruiz Zafon chyba nie do końca mi odpowiada. Mrok, przygnębienie, wszechobecne uczucie osaczenia czy zbyt surrealistyczne tajemnice sprawiają, że z jednej strony ciekawa jestem kolejnych stron, ale z drugiej sama nie wiem czy chcę się dowiedzieć co zostało na nich napisane. 
Co można napisać o Marinie? Utrzymana w stylistyce grozy w pewnym stopniu nawiązuje do Cienia wiatru, natomiast skrywa w sobie zupełnie inne tajemnice. Nie ma tu cmentarzyska książek, ani dysput na ich temat, ale za to pełno absurdalnie niesamowitych historii, poruszających się kukieł i tajemniczych postaci. Głównym bohaterem jest piętnastoletni uczeń barcelońskiej szkoły z internatem Oscar Drai, który zafascynowany atmosferą secesyjnych pałacyków stale wśród nich spaceruje, chłonąc klimat otaczającej ich tajemniczości. To właśnie podczas takiej przechadzki poznaje Marinę-córkę właściciela jednego z nich, z którą niebawem złączy go wielka przyjaźń i tajemnica damy w czerni... 
Marina to trzymająca w napięciu ( chociaż nie brakuje momentów, kiedy akcja zwalnia, stając się wręcz nudną) opowieść, na kartach której przewija się wiele wątków i postaci, od przecudnej śpiewaczki operowej i jej opiekunów, poprzez malarza o słabym zdrowiu, na szalonym naukowcu kończąc. Każda postać w określony sposób związana jest z inną tworząc swoistą sieć, w którą wplecione zostały poszczególne historie i retrospekcje. Historia o życiu, śmierci i niedoskonałościach natury, których poprawiać człowiek nie powinien.
Czytając książkę, nie mogłam też oprzeć się wrażeniu, że ma w sobie coś z kiczu i przesady, a głównym bohaterom - Oscarowi i Marinie to chyba zabrakło instynktu samozachowawczego. Na chwilę obecną podziękuję  za Zafona, chociaż nie wykluczam, że jeszcze kiedyś po niego sięgnę.
Post nieco chaotyczny, ale za to odzwierciedlający stan mojego umysłu po przeczytaniu Mariny.

poniedziałek, 14 czerwca 2010

:)

Za niecałe dwa tygodnie wyjeżdżam z dziećmi na kolonie na Mazury. Jeżeli znacie jakieś książki z mazurskimi legendami lub bajkami to napiszcie autora i tytuł. Będę wdzięczna za każdy komentarz. 
Marinę przeczytałam, ale chwilowo nie mam zbyt wiele czasu na napisanie czegokolwiek na jej temat. Jak znajdę chwilkę to wszystko nadrobię :).

wtorek, 8 czerwca 2010

Kwiat Pustyni - Waris Dirie , Cathleen Miller

"Matka nadała mi imię cudu natury: "Waris" to nazwa pewnego szczególnego pustynnego kwiatu. Widuje się go na pustkowiach sprawiających wrażenie, że nic żywego nie jest w stanie tam przetrwać". Imię wyjątkowe, podobnie jak osoba, która je otrzymała. Silna, od najmłodszych lat nieco zbuntowana oraz gotowa na wszelkie poświęcenie, aby spełnić swoje marzenia. Pomimo, że kochała swoich najbliższych, a Somalia napawała ją dumą to jednak z wieloma obyczajami nie była w stanie się pogodzić. Uciekała. Pieszo przebyła setki kilometrów, spotykając po drodze różnych ludzi, nie zawsze mających dobre zamiary, aż w końcu i do niej szczęście się uśmiechnęło. Przybyła do Londynu, w którym życie wcale nie okazało się prostsze.
Waris, wychowana w tradycyjnej nomadzkiej rodzinie, przeżyła w dzieciństwie obrzezanie, które okaleczyło ją nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim duchowo, rzutując na jej całe przyszłe dorosłe życie. To był punkt zwrotny. Mimo, że miała wtedy zaledwie pięć lat, doskonale pamięta ból i cierpienie, które jej zadano. Dziś jako znana modelka działa w Fundacji Ludnościowej ONZ, walcząc o zaprzestanie tak niehumanitarnych praktyk.
Kwiat pustyni to nie tylko ciekawie napisana autobiografia, ukazująca kolejne etapy kariery i działalności Waris Dirie, ale także publikacja, która wręcz namacalnie ukazuje zderzenie dwóch skrajnie różnych kultur, podkreślając jednocześnie mocny kontrast pomiędzy bogatym, pełnym możliwości Zachodem, a ubogimi, pustynnymi terenami Afryki. Nade wszystko jednak stała się dramatycznym świadectwem przeżytych upokorzeń i krzywd oraz głosem sprzeciwu wobec okrutnych praktyk obrzezania kobiet w wielu afrykańskich krajach.
Książka bardzo przyjemna, momentami zabawna, ale nie pozbawiona dramatyzmu, budząca w czytelniku różnobarwne uczucia, od radości, poprzez podziw, aż po poczucie braku sprawiedliwości. Naprawdę warto przeczytać, zwłaszcza, że książkę "pochłania się" błyskawicznie.

"Wychowawszy się w Afryce, nie nabyłam poczucia historii, które wydaje się tak ważne w innych częściach świata. Aż do roku 1973 język somalijski nie miał pisemnej formy przekazu, więc nie uczyliśmy się ani czytać, ani pisać... "

"Tak jak reszta rodziny nie wiedziałam ile mam lat [...] Dziecko rodzące się w moim kraju miało niewielkie szanse, że dożyje roku, więc nie uważano, aby zapisywanie daty było istotne..."

sobota, 5 czerwca 2010

Imię Róży - Umberto Eco


"Gdybym miał napisać opowiadanie kryminalne, jego akcja rozgrywałaby się w średniowiecznym klasztorze, a sama książka miałaby co najmniej 500 stron". Taką odpowiedź otrzymała redaktorka pewnej gazety, która, chcąc stworzyć cykl kryminalnych opowiadań pióra najlepszych pisarzy, poprosiła U. Eca o napisanie jednego z nich.

Jakiś czas potem powstaje Imię Róży - jedna z najznakomitszych książek XX wieku. Przenikliwa, inteligentna ( bo jakby inaczej;), ale nade wszystko trzymająca w napięciu powieść prowadzi czytelnika do opactwa benedyktyńskiego w północnych Włoszech, do którego przybywa były inkwizytor- brat Wilhelm z Bascavilli wraz ze swoim uczniem Adso, aby wziąć udział w teologicznej dyspucie na temat ubóstwa Chrystusa, które to stało się kością niezgody między braćmi minorytami, a papieżem. Jednak w tym samym czasie na terenie opactwa dochodzi do tajemniczego morderstwa, które w opinii opata Abbona rzuca hańbiące światło na to święte miejsce. Znając przenikliwość, talent oraz bystrość umysłu Wilhelma, Abbon prosi swojego gościa o pomoc. W czasie śledztwa w tajemniczych okolicznościach, pozornie według schematu zawartego w Apokalipsie św. Jana, giną kolejni mnisi, a trop prowadzi do biblioteki, która skrywa wiele tajemnic...

Imię Róży to nie tylko świetna powieść kryminalna, ale także studium ludzkiej natury oraz szkic średniowiecznej, surowej obyczajowości klasztornej, która nierzadko staje się przyczyną perwersyjnych nadużyć. Wyłaniający się z kart powieści obraz czternastowiecznego Kościoła katolickiego ukazuje zakłamanie, chciwość oraz upadek obyczajów jego przedstawicieli oraz wyznawców. Płynnie wplecione w nurt akcji retrospekcje i barwne opowieści nie tylko uzupełniają całość, ale podają wiele przykładów potwierdzających przewrotną działalność papieża, biskupów, a nawet samych zakonników, dla których walka z herezją oraz dobra doczesne skutecznie przesłoniły to, co w religii najważniejsze- Boga. Książka, pomimo swojego piękna, nie jest łatwa w odbiorze. Zmuszając do "wytężenia szarych komórek", pozwala poznać pewne fakty historyczne oraz zatopić się w zagmatwanych dyskusjach teologiczno-filozoficznych, które z kolei odsyłają do innych źródeł wiedzy. Utwór bardzo wymagający i myślę, że dopiero ponowna lektura pozwoli w stu procentach zrozumieć przesłanie autora. Niemniej zachwyciła mnie wspaniała proza (którą zawdzięcza się również pracy Adama Szymanowskiego- tłumacza) oraz niebanalność konstrukcji oparta na liturgii godzin - modlitwie praktykowanej głównie wśród duchowieństwa oraz wspomnieniach starego już Adsa, który dokonuje w pewnym sensie rozrachunku tamtego okresu oraz interpretacji opisanych wydarzeń.

Książka rewelacyjna. Przemyślana fabuła, ciekawie skonstruowany wątek kryminalny, będący jednocześnie kanwą dla teologiczno-filozoficznych rozważań oraz wiele ciekawych postaci ukazujących wachlarz ludzkich słabości i wad. Pisząc tę powieść, Eco udowodnił, że nie można odmówić mu erudycji.


Kilka cytatów, abyście poczuli klimat powieści :)

Postawiłem sobie za cel opowiedzieć o tych odległych wydarzeniach całą prawdę, prawdy zaś nie da się podzielić. lśni własnym blaskiem i nie chce by pomniejszały ją wzgląd na nasze dobro i nasze zawstydzenie ...

I kiedy nie wiedziałem uciekać li czy zbliżyć się bardziej, a w głowie pulsowało mi, jakby trąby Jozuego rozbrzmiewały, by zburzyć mury Jerycha ... ( str. 247)

- Adso - rzekł Wilhelm- zauważyłeś, że rzeczy najciekawsze dzieją się tu nocą. Nocą się umiera, nocą krąży po skryptorium, nocą sprowadza się w obręb muru niewiasty... (str. 268)

- O z pewnością- rzekł Wilhlem- trzy zaś i cztery daje siede, liczbę wyjątkowo mistyczną. a trzy pomnożone przez cztery daje dwanaście jak liczba apostołów, dwanaście przez dwanaście daje sto czterdzieści cztery, to jej liczbę wybranych... (str. 442)

Gdyby tego rodzaju wydarzenie zaszło pierwszej nocy, zaraz pomyślałbym o zmarłych mnichach, lecz teraz najgorszego gotów byłem spodziewać się po mnichach żywych ... ( str.456).

środa, 2 czerwca 2010

Egzamin dojrzałości - Lois Lowry


Imię Róży w toku, tak więc na dzielenie się wrażeniami przyjdzie jeszcze czas. Natomiast dziś coś zupełnie z innej beczki, w żadnej mierze nie korespondujące z formą, klimatem czy nawet poziomem wyżej wymienionej książki. Przeglądałam ostatnio biblioteczny regał z publikacjami młodzieżowymi i znalazłam to ... Egzamin dojrzałości. Skusiła mnie prosta choć może odrobinkę pretensjonalna okładka i krótki opis zamieszczony na jej odwrocie, który brzmi : Natalie Armstrong ma wszystko, o czym dziewczyna może marzyć: urodę i inteligencję, kochającą, wyjątkową rodzinę i wspaniałego chłopaka. Ale czegoś jej brakuje, a mianowicie odpowiedzi na bardzo ważne pytanie: "Kim jest moja matka?" Aby znaleźć na nie odpowiedź, siedemnastoletnia Natalie wyrusza w podróż, która być może doprowadzi ją do odkrycia tożsamości jej biologicznej matki. A jeśli Natalie rzeczywiście ją odnajdzie? Co się stanie, gdy spotkają się twarzą w twarz? Czytając ten opis wydawało mi się, że fabuła jest bardzo banalna, a temat wielokrotnie już wykorzystywany. Jednak wzięłam, przeczytałam i ... odłożyłam. Lektura łatwa, przyjemna, a w połączeniu z dosyć dużą czcionką nie wymaga poświęcenia ogromnej ilości czasu. Niemniej za wiele nie wnosi. Natalie podjęła decyzję o próbie odnalezienia matki, jej adopcyjni rodzice niechętnie się na to zgodzili, wielokrotnie wyjeżdżała, aż w końcu znalazła swoją rodzicielkę i na tym tak naprawdę historia się kończy. Spodziewałam się, że samo spotkanie z matką zostanie przedstawione nieco szerzej i z większą pomysłowością, a tymczasem wątek ten został spłycony do granic możliwości. Również postacie wydają mi się mało naturalne, a zwłaszcza adopcyjna mama głównej bohaterki, której zachowania jawią mi się jako infantylne i czasem niezrozumiałe, których nie usprawiedliwia nawet fakt, iż jest artystką. Podsumowując, książkę można polecić dla zabicia czasu i podjęcia jakiejkolwiek lektury ( w przypadku osób, które w ogóle nie czytają) z dopiskiem, iż nie należy spodziewać się niczego sensacyjnego :). Trochę sobie pomarudziłam. Być może wynika to z mojego "zaawansowanego" wieku oraz faktu, że okres młodzieńczych fascynacji mam już za sobą.

Deszczowej pogodzie mówimy stanowcze NIE ! Motyle w tle to mój osobisty sprzeciw wobec panoszącego się wszędzie deszczu :) !!!!!!!!

środa, 26 maja 2010

Heban- Ryszard Kapuściński


Heban to książka, która wprowadziła mnie kilka lat temu w twórczość, nie żyjącego już niestety, Ryszarda Kapuścińskiego i zachęciła do lektury innych jego pozycji. Na początku swojej pracy, wydanej w 1998 roku jako zbiór niekoniecznie powiązanych ze sobą reportaży, Kapuściński zaznacza, że "... nie jest to więc książka o Afryce, lecz o kilku ludziach stamtąd, o spotkaniach z nimi, czasie wspólnie spędzonym. Ten kontynent jest zbyt duży, aby go opisać...". Słowa te podkreślają charakter podróżniczych poszukiwań, których celem jest dotarcie do człowieka Czarnego Lądu, jego patrzenia na świat i sposobu funkcjonowania w otaczającej rzeczywistości. Z kart reportażu wyłania się jednak obraz jakiegoś wycinka Afryki i nie jest to bynajmniej Afryka widziana przez pryzmat pięciogwiazdkowych hoteli i kolorowych folderów biur podróży oferujących niezapomniane safari, ale Afryka dzika, biedna, gdzie dla wielu łyżka ryżu to wciąż luksus, a konflikty zbrojne na stałe wpisały się w codzienne życie. Czytając ją z perspektywy "białego", który wielu Afrykańczykom jawi się jako człowiek bogaty, mogący pomóc wyrwać się z poniżającej biedy i niedostatku, łatwo zauważyć ogromne różnice i to różnice na poziomie cywilizacyjnym. Świetna książka, owoc wytężonej pracy i zainteresowań Kapuścińskiego, a także ryzyka jakie podjął, aby ukazać światu problemy współczesnej Afryki. Warto przeczytać, gdyż jest to jedna z tych książek, które z pewnością czytelnika nie znudzą, a zachęcą do zgłębienia twórczości autora.

Post ten stanowi to, co we mnie zostało z przeczytanego wiele lat temu Hebanu :)

środa, 19 maja 2010

Pani Bovary - Gustave Flaubert

Pani Bovary to literatura odważna, rewolucyjna jak na czasy, w których tworzył Gustave Flaubert- francuski pisarz urodzony w 1821 w Rouen. Wydania w 1857 roku powieść wstrząsnęła francuskimi czytelnikami oraz wywołała niemałe oburzenie wśród środowisk stojących na straży moralności i dobrych obyczajów.
Po śmierci żony Helojzy, Karol Bovary czuje się przygnębiony, ale jednocześnie wolny. Chcąc zwalczyć poczucie osamotnienia, staje się częstym gościem domu pana Rouault, gdzie poznaje jego córkę Emmę, którą niebawem prosi o rękę po czym zostaje przyjęty zarówno przez samą dziewczyną, jak i jej ojca. Po hucznym weselu życie wraca do normy, a wraz z nim topnieje uczucie Emmy wobec Karola. Młoda pani Bovary zdaje sobie sprawę, że nie darzy mało atrakcyjnego małżonka miłością, ani nawet sympatią, wobec czego, bez wyrzutów sumienia, zaczyna snuć fantazje o idealnej, romantycznej miłości i spędzeniu życia u boku znacznie ciekawszego i nietuzinkowego mężczyzny, a czytając tkliwe romanse jeszcze bardziej utwierdza się w przekonaniu, że jej małżeństwo to fatalna pomyłka. Jednocześnie, chcąc upodobnić się do bohaterów czytanych powieści oraz francuskiej arystokracji, z którą ma styczność na balu u
markiza d'Andervilliers, Emma staje się bardzo rozrzutna, "inwestując w siebie" ciężko zarobione pieniądze Karola, który zwodzony jej kłamstwami i zmyślonymi historiami daje spokój dociekaniom. Nie trudno się domyślić, że historia kończy się dla Emmy bardzo tragicznie.
Książka bardzo dobra, jak większość pozytywistycznych powieści, piętnująca rozrzutność, życie ponad stan oraz niewierność małżeńską i wszelkie oszustwo. Ukazuje, że połączenie tych wszystkich postępków nie może wyjść winowajcy na dobre. Ponadto płynna, wartka narracja połączona z wyrażeniami, które dawno wyszły już z użycia oraz barwnymi opisami rzeczywistości dodają powieści realizmu Bardzo chętnie sięgam po tego typu powieści, zarówno angielskie, francuskie, jak i polskie. Kto następny? Może Stendhal

poniedziałek, 10 maja 2010

Mazurska saga Małgorzaty Kalicińskiej




Mazurska trylogia Małgorzaty Kalicińskiej zyskała ogromną popularność wśród polskich czytelników. Co jednak jest podstawą tak ogromnego sukcesu? Piękne mazurskie krajobrazy, magia przyrody czy może ciepła rodzinna atmosfera domu nad tytułowym rozlewiskiem? Czytając poszczególne części, a przyznać muszę, że lektura była bardzo relaksująca i wciągająca, miałam wrażenie, że wszystkie wyżej wymienione elementy miały wpływ na wysoką poczytność książek, ale stanowiły tylko tło dla znacznie ciekawszych postaci i trochę mniej absorbującej fabuły.
Pierwszą książką, wydaną w w 2006 roku jest
Dom nad rozlewiskiem,
do którego wprowadza się Małgosia- główna bohaterka, która na skutek niespodziewanej utraty pracy w prestiżowej agencji reklamy i coraz chłodniejszych relacji z mężem, postanawia odbudować, dawno przekreślone przez wszystkich, relacje ze swoją matką Basią. Porzuca wygodne warszawskie życie i przenosi się na mazurską wieś, gdzie dosyć szybko wtapia się w lokalną społeczność oraz układa stosunki ze swoją "nową" mamą oraz opóźnioną w rozwoju i nieufną ciotką Kaśką. Otoczona pięknymi krajobrazami, klimatem swojskiego domu i sympatią okolicznych mieszkańców, Gosia postanawia przenieść swoje życie i zostać, ku radości Basi, mieszkanką chaty nad rozlewiskiem. Czy uda się Basi i Gosi odnaleźć wspólny język i wyjaśnić dlaczego Gosia została przez mamę odrzucona? Tak, ale następnej części pt.
Powroty nad rozlewiskiem, w której czytelnik zapoznaje się z dziejami domu, okolicznościami, w jakich rodzina Małgorzaty w nim zamieszkała oraz wczytuje się w historię samej Basi, ukazującej przyczyny jej nieobecności w życiu córki. Książka, moim zdaniem, znacznie ciekawsza, bardziej absorbująca i realna z wieloma retrospekcjami i oddzielnymi opowieściami. Niestety trzecia część Miłość nad rozlewiskiem trochę mnie rozczarowała, a ocenić ją mogę tylko używając określenia "nawet fajna". Postać Gosi zeszła w niej na drugi plan, a jej miejsce zajęła Paula -przyjaciółka Marysi ( córki Małgorzaty). Miłość... to już inna opowieść ukazująca życie z perspektywy wspomnianej Pauli i jej sposobu patrzenia na świat. Znacznie bardziej przewidywalna i trochę banalna. Myślę, że warto sięgnąć po całą trylogię, zwłaszcza, że poszczególne jej części wzajemnie z siebie wynikają, więc czytanie ich bez zachowania kolejności sprawiałoby wrażenie wyrwania z kontekstu i ogólnego bałaganu. Niemniej polecam, chociażby ze względu na silne kobiece postacie z Małgorzatą, Basią, Paulą i sklepikarką Elwirą na czele oraz rodzinną atmosferę tytułowego domu.

piątek, 7 maja 2010

Kiedy świat sięzatrzymał.63 dni w Watykanie z Piotrem Kraśko- Piotr Kraśko

"O 21.37 nasz kochany Ojciec Święty powrócił do domu Ojca". Tymi słowami arcybiskup Leonadro Sandri obwieścił światu informację o śmierci Jana Pawła II, która poruszyła miliony osób na całym świecie. W kościołach rozbrzmiały dzwony, w oknach zapłonęły świece, a ludzie zgromadzeni w różnych miejscach, najliczniej zaś na Placu Św. Piotra, pogrążyli się w modlitwie i żalu, opłakując śmierć Papieża Polaka, który swoim życiem dał wyraz wielkiej miłości do Boga i człowieka.
Śmierć Ojca Świętego była momentem kulminacyjnym, a także następstwem jego choroby i cierpienia. Książka Piotra Kraśko wydana jakiś czas po odejściu Głowy Kościoła ( nie pamiętam dokładnie daty) jest swoistą relacją z tego okresu. Opisuje wymowę i dramatyzm tych wydarzeń, ukazując stopniowe wygasanie Jana Pawła II. Skonstruowana jak dziennik, daje poczucie bezpośredniego uczestnictwa w ostatnich chwilach Papieża oraz pełen obraz tego, co działo się na przełomie marca i kwietna 2005 roku w Watykanie.

Niezwykle ciekawa, napisana rzeczowymi i profesjonalnym, ale zarazem bardzo prostym językiem oraz budująca atmosferę napięcia publikacja zasługuje na uwagę i poświęcony jej czas. Kiedy ją czytałam, a było to prawie 4 lata temu, ukazał mi się dostojny watykański świat, z osobą Ojca Świętego w centrum, na który zwrócone były oczy całego świata. Do tej pory mam w pamięci tę książkę i przypuszczam, że jeszcze kiedyś do niej powrócę. Póki co pozostaje mi tylko ją polecić i pogratulować Piotrowi Kraśko dobrej i sprawiającej wrażenie rzetelnej roboty roboty.

czwartek, 6 maja 2010

Baby - Antoni Czechow

Antoniego Czechowa do tej pory kojarzyłam głównie z Wiśniowym sadem i kilkoma innymi sztukami teatralnymi. Jednak nie tylko sztuki znajdują się w dorobku rosyjskiego klasyka, ale również obrazki, nowele i opowiadania. Utwory Czechowa, pomimo tego, że nasycone są komizmem, to jednak mają głęboką wymowę społeczną, ukazującą ponurą prawdę o warunkach życia w carskiej Rosji.
Tom opowiadań Baby w humorystyczny sposób przedstawia kobiety ich potrzeby, sposób myślenia i ...wady. Począwszy od egzaltowanej księżnej pani, poprzez trzpiotkę Olgę i żonę wysokiego urzędnika Annę, na prostych wiejskich babach kończąc. Każda z nich jest inna. Najbardziej spodobały mi się dwa pierwsze opowiadania: o Księżnej Pani żyjącej w samouwielbieniu, zupełnie nie zauważając swoich wad i Oldze Iwanownej, której sztuki piękne i chęć zawierania znajomości z wybitnymi osobistościami przesłoniły realne, przyziemne życie.
Czechow nie szczędzi również pod adresem płci pięknej kąśliwych uwag oraz daje do zrozumienia, że bardzo często to właśnie one są przyczyną zguby mężczyzn również tych statecznych. Świetna proza, barwne postacie, zabawny chociaż nieco anachroniczny język oraz charakterystyczne dla tamtego okresu zwroty i modele zachowań. Wszystko to sprawia, że książkę czyta się naprawdę szybko i z dużą przyjemnością. Nie znuży czytelnika, wręcz przeciwnie, sprawi, że czas spędzony z "Babami" będzie fajną rozrywką.

piątek, 30 kwietnia 2010

Akademia Księżniczek- Shannon Hale

Czy nie będąc już nastolatką,ba, nawet nie zaliczając się za bardzo do młodzieży (chociaż według niektórych młodość to stan ducha, a nie metryki) wypada sięgać po książki tzw. młodzieżowe. Otóż według mnie wypada.Przecież nie wszystkie tytuły swoim poziomem zbliżone są do serii "Pamiętnik Księżniczki", która nawiasem mówiąc jest nieco infantylna.Wiele jest przecież książek, które podejmują naprawdę ważne i ponadczasowe problemy, aktualne dla każdej grupy wiekowej. Przykładem takiej pozycji jest"Akademia Księżniczek" Shannon Hale. Mimo iż tytuł mógłby wskazywać na związek z wyżej wymienioną serią, to zupełnie ( na szczęście) nie ma z nią nic wspólnego. Akademia Księżniczek to prosta, ale zarazem bardzo wymowna historia małej mieszkanki biednej, górskiej wioski leżącej u podnóża góry Eskel -Miri, która pewnego dnia zostaje wezwana wraz z innymi dziewczętami do tytułowej Akademii w celu odbycia kursu na przyszłą księżniczkę. Życie w szkole nie jest łatwe. Codziennie zmagania z lekcjami dykcji, czytania, ogłady czy ekonomii oraz znoszenie kaprysów guwernantki Olany sprawiają, że Miri coraz mniej pragnie zostać księżniczką, a wrócić do wioski, gdzie czekają na nią kochający ojciec i siostra. Jak potoczą się losy dziewczynki? Czy zostanie księżniczką? Odpowiedzi należy szukać w książce, którą warto polecić każdej dorastającej dziewczynie i przekonać, że warto czasem zawalczyć i zostać księżniczką, chociażby dla samej siebie. Poza tym opowieść jest afirmacją prostego życia opartego na tradycyjnych wartościach takich jak rodzina, przyjaźń oraz przywiązanie do rodzinnych stron i lokalnej wspólnoty ludzi, w otoczeniu której spędziło się większość życia. Książka w baśniowy sposób opowiada o odwadze i lojalności, a także pierwszych uczuciach rodzących się między chłopakiem i dziewczyną. Warto mieć tę książkę w pamięci, aby móc polecić ją młodszym czytelnikom.

wtorek, 27 kwietnia 2010

Madame-Antoni Libera

Czytając Madame Antoniego Libery do końca nie wiadomo, z jakim gatunkiem ma się do czynienia. Jak słusznie zauważył Stanisław Barańczak, książkę "można czytać naraz jako thriller, fascynującą historię miłosną, a także jako komiczną powieść polityczną i społeczną satyrę". Z tym thrillerem to może trochę przesada, ale pozostała część stwierdzenia jak najbardziej adekwatna. Głównym bohaterem i jednocześnie narratorem jest niepokorny, poniekąd zbuntowany, starający się na każdym niemal kroku wyrażać swój sprzeciw wobec panującej rzeczywistości, ale nade wszystko szaleńczo inteligentny dziewiętnastolatek, którego imienia czytelnik nie poznaje. Książka świetna aczkolwiek niezbyt łatwa z odbiorze. Wymaga skupienia, a czasem nawet konfrontacji z innymi źródłami wiedzy. Niemniej zmusza do myślenia i refleksji. Uznawana za literaturę elitarną, a więc przeznaczoną dla czytelnika mającego dosyć obszerną wiedzę w tym wypadku z zakresu muzyki i literatury lub sporo samozaparcia, aby w trakcie lektury uzupełniać swoje braki.
Główną osią powieści jest niemal obsesyjna fascynacja głównego bohatera swoją piękną i nietuzinkową, jak na peerelowskie warunki, nauczycielką języka francuskiego, która zawładnęła sercem, ale przede wszystkim umysłem młodego człowieka. Od tego czasu bohater bez imienia (niewykluczone, że jest nim sam autor) bawi się w detektywa i stara się poznać, nierzadko podstępem, jak najwięcej faktów z życia tytułowej Madame. Snuje wyobrażenia i domysły na jej temat, a aluzjami i niedomówieniami daje do zrozumienia, że jest dla niego wyjątkową kobietą.
Porywająca opowieść o potrzebie marzenia, o wierze w siłę słowa i o naturze mitu, którego ziarno kryje się w życiu każdego człowieka. Dawno nie czytałam tak dobrej, ale i wymagającej książki, co zawdzięcza się również zabawnej, płynnej i niebanalnej stylistycznie narracji ze swobodnie wplecionymi słowami uznawanymi dzisiaj już za anachroniczne. Naprawdę warto przeczytać.

poniedziałek, 12 kwietnia 2010

4 czerwca - Joanna Sczepkowska

"Proszę Państwa, 4 czerwca 1989 roku skończył się w Polsce komunizm". Te słynne słowa, wypowiedziane przez aktorkę Teatru Telewizji Joannę Sczepkowską w Dzienniku Telewizyjnym, wywołały prawdziwe poruszenie wśród społeczeństwa. Ludzie wpatrywali się w ekran, nie bardzo wiedząc jak to zdanie skomentować. Co jednak skłoniło Szczepkowską do wypowiedzenia tak znaczących i zaskakujących słów? Na to pytanie odpowiedzi udzieli książka, którą napisała 20 lat po swoim nieoczekiwanym wystąpieniu. Zawarła w niej wiele swoich przemyśleń na temat komunistycznej rzeczywistości, kilka anegdot oraz opisów wydarzeń, które wpłynęły na jej intelektualny i światopoglądowy rozwój.
4 czerwca, można powiedzieć, że jest czymś w rodzaju autobiografii, pomimo, że swoją formą zupełnie na to nie wskazuje. Poukładane chronologicznie króciutkie opisy różnych wydarzeń i związane z nimi refleksje tworzą pewną całość. Początkowe rozdzialiki pisane są z perspektywy dziecka, które nie do końca rozumie znaczenie słów zasłyszanych w rozmowach dorosłych, zwłaszcza rodziców - przeciwników panującego systemu. Wraz z upływem lat, wpisy stają się coraz bardziej dojrzałe, ukazując tym samym rozwój Szczepkowskiej uwidoczniony w samodzielnej interpretacji zaistniałych wydarzeń. Czytelnik śledzi polityczne zaangażowanie aktorki, jej udział w wielu ważnych wydarzeniach ( marzec 1968) oraz relacje z najważniejszymi osobami ówczesnej opozycji z Jackiem Kuroniem na czele. Co ważne publikacja nie jest tylko suchym przeglądem historycznych zdarzeń i interpretacją ich konsekwencji, ale raczej ciepłym opisem panujących wtedy warunków życiowych Polaków. Tęsknotą za kolorowym światem z pocztówek słanych za granicy, za smakiem czekolady Milki, która w porównaniu z polską masą czekoladopodobną, miała niebiański smak czy modnymi ubraniami prosto z paryskich jurnalów. Książka miła i prosta w odbiorze, podająca najważniejsze daty w przystępnej formie. Zainteresuje chyba każdego,komu, chociażby przez krótki okres, przyszło żyć w komuniźmie, który poczuł jego klimat oraz doświadczył charakterystycznych dla tamtego czasu, absurdów.

czwartek, 8 kwietnia 2010

Szkic do portretu Ślązaczki - Elżbieta Górnikowska- Zwolak

Feminizm to problem, który w dzisiejszych czasach, kiedy kobieta na równi z mężczyzną może aktywnie uczestniczyć w życiu społecznym, zyskał na popularności. Wielu autorów podjęło się analizy tego zjawiska. Wśród nich znalazła się także Elżebieta Górnikowska-Zwolak, która była jednocześnie moją wykładowczynią (nie lubiła kiedy używano wobec niej męskiej formy tego wyrazu). Otóż pani Górnikowska napisała swojego czasu książkę pt. Szkic do portretu Ślązaczki, którą przyszło mi, w ramach zaliczenia przedmiotu, zrecenzjować. Powracam czasem do tej pozycji i polecam wszystkim, którzy w jakiś sposób związani są z kulturą Górnego Śląska, jego gwarą lub po porstu chcą dowiedzieć się czegoś więcej na temat tradycyjnego życia śląskiej kobiety sprzed ponad stu lat. Publikacja niezwykle ciekawa, łącząca w sobie zagadnienia stricte naukowe, ale i "życiowe" uwidocznione w rozmowach z starszymi przedstawicielkami śląskiej kultury.
Książka składa się z czterech rozdziałów. W pierwszym autorka ogólnie zapoznaje czytelnika z problemem jaki podjęła . Pisze czym jest feminologia (inaczej studia kobiece) i feminizm. Wyjaśnia także stosunkowo nowe pojęcie- seksizm oraz zastanwia się na przyczynami nieobecności kobiet w historii, zgadzając się z poglądami innych feministek, w tym z Sue Maysield -autorką książki Women and power, którą we wstępie cytuje, iż kobietom poświęca się po prostu mało uwagi. Ważną rzeczą, jaka została tu również uwzględniona to feministyczna lingwistyka. Autorka stwierdza, bazując na poglądach historyczki Mary Beard, że niejednoznaczność nazw i terminów, które sugerują gramatycznie, że ma się do czynienia z osobą płci męskiej stanowią poważny problem, który bardzo łatwo dzisiaj zauważyć. W drugim rozdziale Elżbieta Górnikowska - Zwolak przedstawia metody badań własnych, cel pracy jakim głównie jest rekonstrukcja życia i osobistych przeżyć Ślązaczki, a także obszar na którym badania zostały przeprowadzone. W tej pracy autorka zastosowała badania jakościowe, gdyż przedmiot badań nie jest czymś obiektywnym i mierzalnym. Bardzo ciężko zmierzyć wspomnienia, przeżycia i wartości ,jakimi kieruje się podmiot badań, toteż podejście jakościowe jest tu jak najbardziej adekwatne. Wśród metod jakościowych autorka wymienia za A.Wyką otwarty wywiad pogłębiony, metodę biograficzn, obserwację uczestniczącą oraz jakościową analizę treści.

Trzeci rozdział to swoisty opis realiów życia na Górnym Śląsku na przestrzeni wielu lat. Opisując typową śląską rodzinę, w której głową i niepodważalnym autorytetem był ojciec górnik bądź hutnik, autorka szczególnie skupiła się na kobiecie - jej statusie i kompetencjach w rodzinie. Pozycja kobiety oczywiście zmieniała się na przestrzeni lat. W latach międzywojennych kobieta nie tylko nie była mile widziana na rynku pracy, ale również tradycja nie pozwalała jej zbytnio na podjęcie zatrudnienia. Natomiast w latach transformacji ustrojowej sytuacja ta uległa diametralnej zmianie. Kobiety mogły pracować, co więcej społeczeństwo nawet tego od nich wymagało.
Elżbieta Górnikowska - Zwolak szczególną uwagę zwróciła na przywiązanie Ślązaków do tradycji. W związku z tym przedstawiła także obraz tradycyjnej śląskiej kobiety (gdyż to ona jest głównym podmiotem badań).Zwykle przedstawiana jako gospodyni domowa, strażniczka domowego ogniska, która cały swój czas poświęca rodzinie, śląska kobieta rezygnuje z swoich pragnień i potrzeb na rzecz potrzeb swoich najbliższych. I poimo faktu, że to mężczyzna zajmuje wyższą pozycją jeśli chodzi o prestiż, kobieta zdecydowanie góruje w codziennej, realnej hierarchii władzy.Jak zauważa również Leon Dyczewski, którego opinie zostały w pracy zacytowane, to właśnie rola matki i żony jest zdecydowanie bogatsza i ważniejsza w realnej strukturze rodzinnej.
Aby nie pozostawić czytelnika tylko z suchą, przepełnioną faktami i stwierdzeniami teorią ( która również jest ciekawa) Elżbieta Górnikowska -Zwolak zamieściła w swojej pracy wypowiedzi starszych Ślązaczek , z którymi przeprowadziła wcześniej wywiady narracyjne. Rozdział czwarty, w którym owe wypowiedzi zostały umieszczone jest moim zdaniem zdecydowanie najciekawszy. Czytając ten właśnie fragment książki uświadomiłam sobie, jak wiele się zmieniło na przestrzeni tych niemal stu lat. Pytania skierowane do pań dotyczyły głównie ich dzieciństwa, dorastania, a także czasu, kiedy one same zakładały już własne rodziny. Bardzo przyjemnie czytało się wypowiedzi osób starszych, które zechciały podzielić się swoimi wspomnieniami i przeżyciami, ukazując w nich, że życie za „ich czasów" było zupełnie inne, niekiedy bardzo ciężkie, ale mimo wszystko oparte bardzo mocno na więzach rodzinnych, tradycji i religii, co powoli zaczyna na Śląsku, podobnie jak w innych regionach kraju, zanikać. Fakt ten został już wielokrotnie podkreślony przez autorkę między innymi w trzecim rozdziale, a rozdział czwarty przykładami tylko to potwierdza.
Naprawdę zachęcam wszystkich do przeczytania tej pracy, która wiele wnosi w ogólny dyskurs na temat roli kobiety w życiu rodzinnym i społecznym, a dzięki prostemu i zrozumiałemu językowi, każdy czytelnik poradzi sobie z socjologicznymi pojęciami i zagadnieniami. Jednak najbardziej polecam dwa ostatnie rozdziały, w których snują swoją opowieść same Ślązaczki, dzieląc się na swój sposób refleksjami na temat kobiecości i udziału płci pięknej w kulturze Górnego Śląska.

środa, 7 kwietnia 2010

Biała Masajka - Corrine Hoffman

Corinne Hoffman -właścicielka butiku z używanymi rzeczami przyjeżdża wraz ze swoim przyjacielem Markiem do Kenii, gdzie zamierzają spędzić cudowne wakacje. Wsiadając do samolotu, żadne z nich nawet nie przypuszcza, że ich drogi w jednej chwili się rozejdą, a życie Corinne zostanie odwrócone do góry nogami. Wszystko zaczyna się na promie płynącym do Mombasy, gdzie Corinne dostrzega w tłumie ludzi pięknego, ubranego w tradycyjny strój masajskiego wojownika, który przyciąga ją jak magnes, doprowadzając niemal do emocjonalnej ekstazy.

W jednej chwili dziewczyna podejmuje decyzję, że nie wraca do Europy, tylko zostaje ze "swoim Masajem". Wielkie, odurzające uczucie prowadzi Corinne do dzikiego buszu i skłania do zamieszkania w masajskiej wiosce u boku swego ukochanego wojownika Samburu-Lketingi, co wiąże się również z całkowitą zmianą stylu życia i zerwaniem z dotychczasowym sposobem myślenia.
Książka jest relacją z ponad czteroletniego życia w kenijskim buszu, gdzie "Biała Masajka" Corinne doświadczyła wielkiego szczęścia, ale i posmakowała goryczy porażki, bezsilności i rozczarowania. Niemal każdego dnia musiała zmagać się z afrykańską biurokracją, posuniętą nierzadko do granic absurdu, dzikimi i niehumanitarnymi praktykami obyczajowo-religijnymi, z obrzezaniem młodych dziewcząt na czele, a także z budowaniem trudnej małżeńskiej relacji ze swoim mężem. Początkowo wszystko było dla Corinne inne, dziwne, a codzienne zajęcia znacznie cięższe niż w jej rodzinnej Szwajcarii. Dzielnie jednak znosiła, w imię miłości do Lketingi, niewygody oraz brak wystarczającej ilości jedzenia
i wody pitnej. Wiele też zrobiła dla lokalnej społeczności, którzy widzieli w mzungu ( biały) kogoś, kto jest w stanie ich nakarmić i sprawić, aby życie było lżejsze. Z czasem jednak problemy i nieporozumienia z mężem brały górę, a nasiliły się jeszcze bardziej po narodzeniu córki Napirai, co ostatecznie skłoniło Corinne do opuszczenia Kenii...na zawsze.
Czytając książkę, odnosi się wrażenie, że jest ona przestrogą. Historia Corrine i Lketingi pokazała, że w zderzeniu tak skrajnie różnych kultur prezentujących odmienne spojrzenie na praktycznie wszystkie dziedziny życia, małżeństwo nie ma prawa bytu. Ani Corinne, ani Lketinga nie potrafili do końca wyzbyć się swojego tradycyjnego myślenia i całkowicie otworzyć na kulturę małżonka. Corinne jeszcze jakoś sobie radziła, natomiast Lketinga, zbyt mocno przywiązany do tradycji i obyczajowości Samburu, nie był w stanie uczynić tego dla swojej żony.
Tłem burzliwej miłości jest Afryka. Nie Afryka podziwiana przez pryzmat pięciogwiazdkowych hoteli i wycieczek na Safari, lecz Afryka dzika, tajemnicza i przede wszystkim niebezpieczna, ale jednocześnie piękna, pociągająca oraz kusząca wachlarzem barw i zapachów. Dzięki autorce czytelnik ma szansę doświadczyć, przynajmniej w niewielkim stopniu jej atmosfery i klimatu. Czytając opisy wschodów słońca, ma się wrażenie, że stoi się tuż obok Corinne i widzi dokładnie to samo co ona, a zwyczaje, które słowem naszkicowała w książce stają przed oczami jak żywe. Książka zatem jest bardzo realistyczna, nie pozbawiona humoru, ale i pełna dramatyzmu, wynikającego z nieumiejętności całkowitego wtopienia się w masajską kulturę i obyczajowość. To co raziło Coranne z humanitarnego punktu widzenia, dla Lketingi i jego najbliższych było najzupełniej normalne, co więcej nieprzestrzeganie surowych zasad prowadziło do śmieszności i wykluczenia społecznego. Nawet jednostki światłe i wykształcone, których przedstawicielem jest James-brat Lketingi, nie mają szans, aby porządek rzeczy, uznany w mentalności samburskiej jako święty, zmienić lub przynajmniej ograniczyć. Bez wątpienia książka zainteresuje każdego, kto chociaż skrycie marzy o poznaniu Afryki i jej kultury, a świetna, lekka narracja uczyni czytelnika towarzyszem
Coranne podczas jej czteroletniego pobytu w kenijskim buszu. Warto sięgnąć po „Białą Masajkę" oraz jej kontynuacje „ Żegnaj Afryko" i „Moja afrykańska miłość", aby poczuć prawdziwą Afrykę otoczoną aurą dzikości, tajemniczości, ale nade wszystko piękna i majestatu.

środa, 31 marca 2010

Podróż Bena- Doris Lessing


Rewelacyjna kontynuacja nagrodzonego Literacką Nagrodą Nobla Piątego dziecka. Napisana z wielkim wyczuciem, delikatnością, ale jednocześnie ukazująca w niezwykle dobitny sposób samotność, odmienność oraz brak umiejętności funkcjonowania w otaczającej rzeczywistości.
Osiemnastoletni już Ben w dalszym ciągu walczy o przetrwanie. Jako człowiekowi, który swoim wyglądem wzbudza ciekawość, pogardę, obrzydzenie, a nawet agresję nie łatwo znaleźć przyjaciół, na których mógłby liczyć w trudnych chwilach. Tylko nieliczni, wiedzeni współczuciem, wyciągają do Bena pomocną dłoń i otaczają go swoją opieką. Szczególnie bliskie są mu pani Biggs - staruszka, która mimo własnego niedostatku dzieli się z Benem tym co ma oraz Teresa, chroniąca chłopaka przed ludźmi, pragnącymi zrobić mu krzywdę lub wykorzystać do niecnych celów.

Usiłując załatwić urzędowe sprawy,co niestety w przypadku Bena jest niezwykle skomplikowane, spotyka przez przypadek krętacza Johnstona, który widząc chłopaka knuje w głowie plan, by wykorzystać "dziwoląga" do przewiezienia narkotyków do Francji. I tak rozpoczyna się "podróż" Bena, która przyniesie mu wiele trudnych i niezrozumiałych dla niego sytuacji, ale i nadzieję na spotkanie podobnych sobie ludzi. Nie chciałabym zdradzać treści, ani tym bardziej zakończenia, dlatego napiszę tylko, że książka, mimo niewielu stron, jest niezwykle bogata w treść, czasem wzbudzająca złość, ale nade wszystko smutna i poruszająca. Ukazuje ludzi w bardzo złym świetle, jako istoty, które za wszelką ceną dążą do realizacji własnych, często niezbyt czystych celów, zazwyczaj kosztem innych ludzi, zwłaszcza słabszych i bezradnych. Czytając książkę byłam nie tylko pełna podziwu dla Lessing, która potrafi pisać o rzeczach ważnych w zwięzły lecz dobitny sposób, ale i pełna nadziei, że nasz świat wypełniają też ludzi, nie patrzący obojętnie na niesprawiedliwość i krzywdę.

wtorek, 23 marca 2010

Żona podróżnika w czasie - Audrey Niffenegger

Podróże w czasie są dosyć popularnym motywem , z którego często korzystają pisarze i filmowcy, bazując na naturalnym pragnieniu człowieka opuszczenia teraźniejszości i udania się po osi czasu w przeszłość lub przyszłość. Doskonale poradziła sobie z nim również Audrey Niffenegger -amerykańska pisarka i znawczyni sztuk plastycznych, autorka bestsellerowej książki "Żona podróżnika w czasie". Niezwykła miłosna opowieść, przepleciona elementami science fiction i zaskakującymi momentami podróży w czasie, które nie zawsze są przyjemne, a tym bardziej bezpieczne i bezbolesne. Przekonał się o tym główny bohater Henry , na co dzień bibliotekarz, pracownik działu starych druków biblioteki Newberry, dla którego nieoczekiwane podróże w czasie to chleb powszedni. Nie zna chwili, kiedy zniknie, pozostawiając po sobie tylko stos ubrań i zdumionych świadków. Dzięki owym podróżom poznaje swoją swoją żonę Clare i nie byłoby w tym nic niezwykłego gdyby nie fakt, że Clare ma ...6 lat. Jednak zawiązuje się między nimi coś w rodzaju przyjaźni, którą muszą skrzętnie ukrywać, bo wiadomo relacja między czterdziestoletnim mężczyzną ( bo tyle lat ma Henry kiedy po raz pierwszy spotyka Clare), a małą dziewczyną są dla otocznie nieco podejrzane, zakrawające na kryminał. Jednak z upływem czasu, kiedy Clare staje się dorosłą kobietą nic nie stoi na przeszkodzie, aby wziąć z Henrym ślub i rozpocząć nowe wspólne i przede wszystkim nieprzewidywalne pożycie małżeńskie. Nie ukrywam, że książkę czyta się momentami dosyć ciężko, gdyż zawirowania czasowe wymagają od czytelnika skupienia, a czasem nawet cofnięcia się o kilka stron, żeby móc dobrze zrozumieć dalszą treść. Niemniej książka wciąga do tego stopnia, że trudno się od niej oderwać. Oprócz tego zaskakuje oraz daje poczucie uporządkowanej niespójności logicznej ( tak to sobie nazywam) Na chwilę obecną to by było tyle Myślę jednak, że jeszcze kiedyś do niej wrócę i może wtedy uda mi się sporządzić bardziej obszerną notkę na jej temat.

środa, 17 marca 2010

Ono-Dorota Terakowska

ONO Doroty Terakowskiej czytałam już dosyć dawno, ale na skutek przeglądania pewnego książkowego bloga, którego autorka zamierza sięgnąć po Poczwarkę, przypomniałam sobie o tym tytule. Oczywiście nie pamiętam wszystkich szczegółów i wydarzeń opisanych w książce, to jednak przypominam sobie, że swojego czasu zrobiła na mnie duże wrażenie, większe nawet niż bardziej znana Poczwarka.
Tytułowe Ono odnosi się do początkowo niechcianego dziecka, które dwudziestoletnia Ewa, na skutek gwałtu, nosi pod swym sercem. Wiedziona rozpaczą, przerażeniem i presją małomiasteczkowego środowiska, postanawia dokonać aborcji. Jest już właściwie zdecydowana na zabieg, kiedy odkrywa, że Ono słyszy i co więcej, w specyficzny dla siebie sposób, odpowiada. Ewa zaczyna do niego mówić, opowiada o sobie, o tym, jak zaszła w ciążę, snuje marzenia, słowem dokonuje rozliczenia własnego życia. Nawet nie spostrzega jak dziecko staje się integralną częścią niej samej. Ewa dorastała w rodzinie nie do końca funkcjonalnej, która uległa dużej atomizacji, a każdy jej członek żyje jakby w swoim świcie - ojciec zamknięty w swoim pokoju słucha muzyki, matka niemal cały czas ogląda seriale i marzy o lepszym życiu pełnym splendoru i prestiżu, a młodsza siostra biega nie wiadomo gdzie. Nie trudno się domyślić jaki wpływ wywiera na Ewę rodzina i jej życiowe wybory. Jak już pisałam nie pamiętam detalów tej książki, ale jedna scena utkwiła w mojej pamięci i skłoniła do naprawdę gorzkiej refleksji. Otóż młodsza siostra Ewy przychodzi do domu i z wypiekami na twarzy oznajmia rodzicom, że wyjeżdża z klasą na wycieczkę do Krakowa. Na co ucieszony Ojciec - wrażliwy i inteligentny człowiek zaczyna snuć opowieść o pięknych krakowskich zabytkach, o Kościele Mariackim, Wawelu, starym Kazimierzu, podkreślając jednocześnie, że warto to wszystko zobaczyć. Niestety, zostaje sprowadzony na ziemię stwierdzeniem, że owa klasa wcale nie jedzie zwiedzać Krakowa tylko do mutlipleksu na Harrego Pottera, bo kogóż obchodzą jakieś starocie. Podekscytowanej małej towarzyszy matka, która jest zdania, że jej córka nie może być gorsza i też pojedzie, chociażby dlatego, aby móc pochwalić się koleżankom, że była w centrum handlowo-rozrywkowym. Kiedy to przeczytałam byłam zszokowana, nie tyle zachowaniem dziewczynki, co postawą matki, dla której kolorowy świat hipermarketu jest symbolem władzy, prestiżu i luksusu. Naprawdę polecam tę książkę, traktującą o naprawdę przykrych sprawach z lekką dozą humoru, ale jednocześnie ukazującą brutalność życia, na którą nie zawsze mamy wpływ. Poza tym zakończenie jest naprawdę ZASKAKUJĄCE :)

poniedziałek, 8 marca 2010

Katedra w Barcelonie - Ildefonso Falcones

Dosyć szybko, mówiąc kolokwialnie, uporałam się z Katedrą w Barcelonie I. Falconesa. Jakie zrobiła na mnie wrażenie? Muszę przyznać, że pozytywne. Świetnie spędziłam z nią czas, śledząc historię Aranua Estanyola, głównego bohatera, którego życie przypadło na jeden z najmroczniejszych i najokrutniejszych okresów w dziejach ludzkości- średniowiecze. Arnau jest synem chłopa pańszczyźnianego Bernata, którego sytuacja zmusiła do porwania swojego synka z zamku dziedzica i ucieczki, której celem stała się Barcelona. Dzięki niechętnej pomocy swojego szwagra, Bernat osiada w stolicy Katalonii, a po upływie roku i jednego dnia otrzymuje glejt, na mocy którego wraz z synem staje się wolnym obywatelem miasta. I tutaj zczyna się historia Arnaua- młodzienca, który ze skromnego tragarza protowego, w wolnych chwilach noszącego kamienie na budowę świątyni ku chwale swej ukochanej Madonny, przeistacza się, na skutek splotu wielu wydarzeń i nawiązanych, często zupełnie przypadkowo, znajomości w bogatego i niezwykle wpływowego patrycjusza, od którego zależny jest nawet sam król. Tak w wielkim skrócie można nakreślić fabułę. Zaznaczam ! Tylko nakreślić, ponieważ książka jest splotem wielu połączonych ze sobą wątków oraz płaszczyzną różnorodnych relacji i zależności pomiędzy poszczególnymi bohaterami.
I.Falcones w sposób niezwykle barwny ukazuje panoramę pięknej czternastowiecznej Barcelony wraz z okrutnymi prawami, którymi się rządzi. Nie brakuje tu naturalistycznych opisów wojen, epidemii, biedy i głodu. Zaś w szczególny sposób została skrytykowana Święta Inkwizycja-instytucja, która pod zasłoną troski o dusze wiernych, chciwie dąży do realizacji własnych, często nie mających nic wspólnego z zasadami chrześcijaństwa, interesów, a ludzie pokroju Arnaua służą jedynie jako szczeble w drabinie do celu.
Pomimo wielu negatywnych komentarzy i opinii, uważam powieść za godną polecenia. Oczywiście nie jako źródło naukowej wiedzy czy studium ludzkiej natury, ale przyjemną lekturkę do poduszki.

czwartek, 4 marca 2010

Anna Karenina - Lew Tołstoj

Książki XIX-wiecznych pisarzy nierzadko odstraszają przeciętnego czytelnika trudniejszym jezykiem, obfitującym w niezrozumiałe zwroty i wyrażenia oraz obiętością, która zwykle nie mieści się w jednym tomie, ale przynajmniej w dwóch czy trzech. Jednak czytając te dzieła dochodzę do wniosku, że są to utwory niezwykle dopracowane, dbające o najmniejszy szczegół oraz barwne ukazanie sytuacji społeczno-polityczniej miejsca, w którym została umieszczona akcja. Przykładem takiego dzieła jest bez wątpienia Anna Karenina Lwa Tołstoja, którą chciałabym nieco przybliżyć. Książka, mimo że obfituje w rozliczne opisy przyrody oraz analizy sytuacji politycznej carskiej Rosji, to jednak wciąga tempem akcji oraz wachlarzem barwnych i nietuzinkowych postaci.
Powieść ma jakby dwie osie akcji.
Pierwszą jest zakazana miłość tytułowej Anny i Aleksego Wrońskiego, która w zderzeniu z konserwatywną obyczajowością XIX-wiecznej Moskwy praktycznie nie ma prawa bytu. Anna, decydując się na porzucenie męża i synka skazała siebie na potępienie i wykluczenie z wszelkich kręgów towarzyskich wokół których skupia się całe życie moskiewskiej i petersburskiej arystokracji.
Drugą oś wyznacza życie spokojnego ziemianina, dziedzica Konstantego Lewina oraz jego żony Kitty Szczerbackiej, niegdyś upokorzonej przez Wrońskiego, którzy na rosyjskiej wsi odnaleźli swoją oazę spokoju. Całość wypełniają postacie poboczne, ale nie mniej barwne, frapujące czy czasem wręcz zadziwiające swoją głupotą, fałszywą religijnością czy nadmierną dbałością o konwenanse.
Osobiście uważam, że najciekawszą i zarazem najbardziej wyrazistą postacią jest, nie kto inny jak piękna Anna. Zagłębiając się w jej psychologiczny portret naszkicowany przez Tołstoja na kartach powieści, trudno jednoznacznie stwierdzić, czy jest bohaterką pozytywną czy nie. Z jednej strony, opuszczając męża i syna, a łącząc się z Wrońskim, rozbiła swoją rodzinę oraz zniweczyła szansę Kitty na dobre zamążpójście, które zagwarantowałby jej właśnie Wroński. Z drugiej jednak trudno nie podziwiać za odwagę i determinację w dążeniu do własnego szczęścia. Pomimo ogromnej samotności i kpin kierowanych pod jej adresem, czytając książkę miałam wrażenie, że dla wielu kobiet, które oficjalnie opowiedziały się za piętnowaniem Anny, Karenina stała się uosobieniem głęboko skrywanych marzeń, wolności oraz zerwania jarzma konwenansów. Dla mnie Anna w dalszym ciągu pozostaje postacią, wobec której mam mieszane uczucia, co jednak nie przeszkadza, aby umieścić ją na liście moich ulubionych książkowych bohaterów.

poniedziałek, 1 marca 2010

Piąte dziecko-Doris Lessing


Doris Lessing mająca już na swoim kącie wiele nagród literackich, doczekała się tej najbardziej prestiżowej -Nagrody Nobla w kategorii literatura. W 2007 roku Akademia Szwedzka postanowiła wyróżnić Lessing za przejmującą książkę Piąte Dziecko i jej kontynuację pod tytułem Podróż Bena. Czy słusznie- nie wiem. Jedno jest pewne. Nie można przejść obok tej pozycji obojętnie.

Opowieść ta do pewnego momentu jest sielanką. Herriet i David -ludzie pod względem światopoglądu nieco odmienni od swoich rówieśników- poznają się na firmowym przyjęciu i w bardzo krótkim czasie postanawiają założyć wielką, szczęśliwą rodzinę, której nigdy nie dotknie jarzmo bólu i cierpienia. Biorą ślub, wbrew rozsądkowi i możliwościom finansowym, kupują wielki, wiktoriański dom, który z powodzeniem mógłby pełnić rolę hotelu, oraz wydają na świat liczne potomstwo. Ich olbrzymi dom wypełnia się dziećmi, rodzicami, którzy z całych sił wspierają Davida i Herriet oraz rodziną licznie zjeżdżającą się na każde święta i wakacje. Słychać tam radosne krzyki malców, rozmowy dorosłych oraz czuć atmosferę rodzinnego ciepła. Jednak do czasu.
Z momentem przyjścia na świat odmieńca Bena, którego nie potrafią zdiagnozować nawet lekarze, życie rodziny zmienia się w koszmar. Tytułowy Ben to dziecko inne – zbyt rozwinięte jak na swój wiek , dysponujące olbrzymią siłą fizyczną, a jedynymi uczuciami jakie żywi dla otoczenia są złość i nienawiść. To wszystko sprawia, że Herriet, bezsilna wobec wyzwanie rzuconego przez los, postanawia oddać Bena do ośrodka opiekuńczego, po czym, wiedziona silnym uczuciem macierzyńskim, zabiera go z powrotem do domu, co ostatecznie rozbija niegdyś kochającą się rodzinę. Książka, a właściwie książeczka, bo liczy sobie tylko trochę ponad 140 stron, jest refleksją nad ogromną miłością matki do dziecka, nawet dziecka, które wymyka się kanonom klasycznego piękna i oczekiwaniom otoczenia. Sama Herriet zostaje również napiętnowana, oskarżana o urodzenia „takiego” dziecka i praktycznie wykluczana z kręgów towarzyskich, których członkowie chcą uchodzić za ludzi nowoczesnych i tolerancyjnych. Właściwie nie istnieją dla niej inne sprawy –tylko „biedny Ben”. Nawet pozostałe potomstwo plasuje się daleko poza „widnokręgiem” Henriet.

Lessing w dobitny sposób ukazuje, jak jedno wydarzenie może zachwiać rodzinnym szczęściem, zniweczyć plany i doprowadzić do jej niechybnego rozpadu. W dodatku Lovattowie pozostają niemal sami na polu walki, wspierani jedynie przez matkę Herriet- Dorotę, która niemal całe swoje życie podporządkowała rodzinie córki oraz ojca Davida, finansującego większość przedsięwzięć syna i jego najbliższych.Bez wątpienia, książka w smutny sposób traktuje o samotności, bezradności i walce o każdy następny dzień, zarówno pod względem finansowym, jak i emocjonalnym. Oprócz tego, daje jasno do zrozumienia, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu, co udowadnia postawa większości ludzi, niegdyś tak chętnie odwiedzających wiktoriańską oazę miłości i ciepła Davida i Herriet.

Piąte dziecko to pozycja bardzo dobra, o ile nie wybitna, polecana szczególnie tym, którzy lubą dobrą, aczkolwiek nie bardzo wyrafinowaną prozę, trudne tematy oraz odrobinę rodzinnego ciepła w jednym. Czytając prozę Lessing, z niecierpliwością oczekuje się kolejnych stron, aż niespostrzeżenie dochodzi się do końca. Kto przeczyta Piąte dziecko z pewnością sięgnie po kontynuację – Podróż Bena.

czwartek, 25 lutego 2010

Kto czyta, żyje podwójnie


Chyba nie trzeba nikogo specjalnie przekonywać, że czytanie rozwija. Naukowcy już dosyć dawno udowodnili, że osoby często i regularnie sięgające po lekturę robą mniej błędów ortograficznych czy interpunkcyjnych oraz łatwiej budują zdania zarówno przy wypowiedzi ustnej, jak i pisemnej. W kontekście tego można stwierdzić, że czytanie, zwłaszcza książek, przynosi wielorakie korzyści. Dla mnie książka jest oderwaniem się od szarej, często niesprzyjającej rzeczywistości i wkroczenie w świat barwny, czasem przerażąjący, a jeszcze kiedy indziej pełen nadziei i optymizmu. Dlatego też znana maksyma Umberta Eca "Kto czyta książki, żyje podwójnie" jest w moim odczuciu bardzo trafna i zachęcająca do sięgania po coraz nowsze pozycje, które w cudowny sposób przeniosą nas w świat bohaterów, których sami sobie, w naszych głowach, wykreujemy.
Postanowiłam założyć bloga, na którym będę starała się zamieszczacz krótkie refleksje po przeczytanych książkach i dokonywać subiektywnej oceny czy danej pozycji warto poświęcić swój czas, czy może lepiej sobie podarować. Zaznaczam, że nie jestem literaturoznawcą ani filologiem. Po prostu lubię książki :)